Każdego dnia
doświadczamy wpływu innych ludzi na nasze samopoczucie. Trwałe i dłuższe
relacje dotykają nawet poziomu poczucia życiowego szczęścia lub nieszczęścia.
Zwłaszcza gdy czujemy się nieszczęśliwi, często winą obarczamy kogoś z
otoczenia. Na przykład wszystkiemu winny jest mąż lub żona. Gdyby był inny,
gdyby była inna, to wtedy moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Można całe
lata, a nawet całe życie, przeżyć w przeświadczeniu o byciu unieszczęśliwionym
przez drugiego człowieka. Z bólem wypowiadane: „zmarnowałeś mi życie”, „zniszczyłaś
mi życie”. Oczywiście, jest jak najbardziej prawdą, że postawa zwłaszcza kogoś
bliskiego lub często spotykanego wywiera duży wpływ na obraz naszej codzienności.
Konkretne słowa, konkretne zachowania mogą stać się powodem boleśnie
odczuwanych zranień. Wszystko jednak, co dociera z zewnątrz, nie zniewala
mojego najgłębszego wewnętrznego wyboru. Niezależnie od wielkości docierających
nieszczęść, to w sercu człowieka dokonuje się decyzja odnośnie podstawowego
smaku życia. Te dwa fundamentalne wybory można wyrazić stwierdzeniami: „Wierzę
w moje szczęście i chcę być szczęśliwy” lub „Nie wierzę w moje szczęście i chcę
być nieszczęśliwy”.
Jezus Chrystus
wypowiada znamienną prawdę: „Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a
kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mk 16, 16). Tak, Jezus przychodzi z dobrą
nowiną. Jest jak słońce, które promieniuje uszczęśliwiającym światłem. Wobec
tej światłości człowiek ma możliwość dwojakiej odpowiedzi. Pierwsza z nich to
postawa ufnej wiary i zanurzenia się w tej Bożej światłości. Wtedy otrzymujemy
obietnicę zbawienia, doświadczenie szczęścia. Druga to brak wiary i w
konsekwencji skazanie się na potępienie, będące brakiem uczestniczenia w
szczęściu. Bóg przychodzi i objawia uszczęśliwiającą prawdę. Teraz od człowieka
zależy, co z tym zrobi. To nie Bóg decyduje o ludzkim szczęściu lub
nieszczęściu. To sam człowiek decyduje o tym, co i jak będzie przeżywał!
Warto bliżej
przyjrzeć się temu, co dokonuje się w głębi naszego wnętrza. Otóż człowiek,
normalnie rzecz biorąc, chce być szczęśliwy. Świadomie, najczęściej z
przekonaniem, wyraża swe pragnienie szczęśliwego życia. Spotkani ludzie i
napotkane sytuacje życiowe powodują jednak zranienia, które wyzwalają przykre odczucia.
Zwłaszcza gdy ten stan się powtarza lub trwa dłużej, zaczyna powstawać
przekonanie, że to drugi mnie unieszczęśliwił. Gdybym spotkała kogoś innego,
gdybym mieszkał gdzie indziej, wszystko wyglądałoby inaczej. Powstaje błędne
przekonanie. Myślę: chcę być szczęśliwy, ale ktoś lub coś sprawiło, że muszę
być nieszczęśliwy.
To jednak wielka
nieprawda! Ludzie i sytuacje mogą uwyraźnić lub wzmocnić jakieś odczucia, ale
ostateczna decyzja o życiu szczęśliwym lub nieszczęśliwym zapada w głębi serca
człowieka. Dlatego jeśli ktoś czuje się nieszczęśliwy, to znaczy, że sam tak
wybrał. Raczej trudno przyznać się do takiego absurdalnego wyboru. Dlatego
zrzucenie całej winy na kogoś daje pozorne wytłumaczenie swego stanu. Zdrowy
rozum mówi, aby być szczęśliwym. W chory sposób wybieram jednak umieranie w
nieszczęściu. Dzięki oskarżeniu kogoś lub czegoś, żyję nieszczęśliwy w
poczuciu, że ze mną jest wszystko w porządku. To czyjeś życie mnie
unieszczęśliwiło. W rzeczywistości jednak, to ja sam siebie najmocniej
skrzywdziłem.
Warto zauważyć, że
nawet w najbardziej okrutnych warunkach w obozach koncentracyjnych niektórzy
byli w głębi szczęśliwi. Z zewnątrz płynął potok zła, ale w sercu wybierali
szczęście. Taki był wybór fundamentalny. Z kolei niektórzy otrzymali naprawdę
wspaniałą sytuację rodzinną, a i tak są głęboko nieszczęśliwi. Każdy staje
przed wyborem rodzaju życia: szczęście lub nieszczęście. Jesteś szczęśliwy lub
nieszczęśliwy, to twój wybór, to twoja wiara.
25 stycznia 2013 (Mk 16, 15-18)