Gdy wyruszamy w podróż, samo pragnienie dotarcia do celu nie wystarczy.
Koniecznym warunkiem zrealizowania zamiaru jest podążanie właściwą drogą. Jeśli
obierzemy błędną trasę, wtedy cel nie zostanie osiągnięty. Najwspanialszym
celem ludzkiego życia jest miłość. Z tym stwierdzeniem raczej większość ludzi
się zgodzi. Potem jednak zaczynają się poważne rozbieżności odnośnie dróg do
tego szlachetnego celu. Pośród nich trzeba wyraźnie zdemaskować dwie, które
prowadzą na manowce.
Pierwsza postawa to obojętność, gdy po prostu potrzebnej prawdy nie przekazuję.
Próba miłości bez prawdy. Nie chcę sprawiać przykrości. Pod płaszczykiem
wrażliwej miłości i niewchodzenia w sprawy drugiego, w rzeczywistości martwię
się o swój własny „święty spokój”. To może być bardzo obłudne. Jawię się jako
sympatyzujący poplecznik, a w rzeczywistości jestem niszczącym przeciwnikiem. W
konsekwencji drugi człowiek może nie zdawać sobie sprawy z czegoś złego w swym
życiu lub nie jest wzmocniony w odrzuceniu zła. Pod pozorem miłości,
przyczyniam się wtedy do umierania „kochanego” człowieka.
W drugim przypadku staję się ideologiem prawdy. Zdecydowanie daną prawdę
przekazuję. Jestem dumny z tego, że niczego nie owijam w bawełnę. Konkretnie
uderzam i mówię wszystko, co mam do powiedzenia. Centralnie trafiam między
oczy, żeby przebudzić. Trzeba z mocą zawołać, że to nie jest miłość! Tu nie ma
troski o drugiego, ale stawianie siebie na piedestale. Pod płaszczem prawdy
poniżam drugiego i choć może nieświadomie, to jednak realnie niszczę. Nie
zapomnijmy, że diabeł też posługuje się prawdą, jeśli jest przydatna do
zabójstwa.
Tak więc istnieją dwie wielkie iluzje: miłość bez prawdy i prawda bez miłości.
To dwie odsłony tego samego egoizmu. To tragiczna zdrada człowieka, która pod
maską miłości ma rzeczywiste oblicze samolubnej obojętności lub fanatycznej
ideologii. Znika autentyczna troska o drugiego, a horyzont patrzenia
ogranicza się do przestrzeni własnego życia.
Dlatego warto jasno zdać sobie sprawę, że cel miłości osiągniemy tylko na
drodze prawdy. Autentyczna miłość i prawda są ze sobą nie tylko ściśle
zespolone, ale stanowią wręcz organiczną całość. W Ewangelii znajdujemy
wyrazisty przykład człowieka miłującego w prawdzie. To Jan Chrzciciel, dla
którego nie ma miłości bez prawdy, ani prawdy bez miłości. Ten wielki prorok
widział, że król Herod żył w związku cudzołożnym z Herodiadą, prawowitą żoną
swego brata Filipa. Dlatego odważnie wskazał na niewłaściwość takiej relacji.
„Nie wolno ci mieć żony brata swego”. W konsekwencji został wtrącony do
więzienia, a następnie na skutek głupoty Heroda i przewrotności Herodiady
stracony. Nie była to jednak odwaga w imię jakiejś ideologicznej
odczłowieczonej prawdy. Jan Chrzciciel zaprezentował postawę troski o
konkretnych ludzi, którymi byli Herod i Herodiada. Jeszcze głębiej, troska o
poszanowanie Boga i Jego przykazań. Pokazywał prawdę nawet za cenę niebezpieczeństwa
utraty własnego życia. To jest autentyczna miłość. Miłość mówi prawdę. Ale
celem w żaden sposób nie jest tu wypunktowanie drugiego i odsłonięcie jego
słabości. Cierpię, gdy zgodnie z sumieniem muszę powiedzieć o czymś trudnym i
bolesnym. Gotów jestem wziąć na siebie cały ewentualny ból drugiego, oby tylko
otworzył się na zbawienne dla niego słowa.
Na właściwej drodze miłość jest niejako w symbiozie z prawdą. Najważniejsza
jest troska o drugiego. „Ty” jest ważniejsze od „ja”. Dlatego na ile potrzeba,
przekazuję potrzebną prawdę. Nie za dużo i nie za mało. Nie chcę drugiego zabić
prawdą, ale pragnę poprzez prawdę pomóc na drodze zmartwychwstania.
Z miłości przekazuję prawdę kochanej osobie i w odpowiedzi jestem gotów
otrzymać raniący, a nawet zabijający cios.
8 lutego 2013 (Mk 6, 14-29)