Istnieje w nas potrzeba usłyszenia:
„jesteś dobry”. Pragniemy, aby potwierdzano naszą dobroć. Zasadniczo to
właściwy kierunek. Zło nie powinno być celem. Ale afirmacja ludzkiej dobroci
nie jest najwyższą wartością. Wszak pojawiają się upadki, grzechy, błędy i
słabości. Jak odnaleźć się w tym dramatycznym starciu dobroci i grzeszności?
Otóż mogą pojawić się dwie zasadnicze reakcje.
Pierwsza z nich polega na
samousprawiedliwieniu. To znaczy w głębi serca nie uznaję, że popełniłem
grzech. Usprawiedliwiam siebie, to znaczy nie przyjmuję własnej
odpowiedzialności. Starannie tłumaczę sobie, że jestem dobry, to ktoś inny jest
grzeszny. Jeżeli już coś niewłaściwego zrobiłem, to odpowiedzialność ponosi
inny człowiek. Jestem w porządku. Drugi jest winny. Aby osądzić drugiego,
najpierw muszę się od niego odciąć. To pozwala mi zobaczyć w nim obcego,
którego teraz mogę spokojnie skazać. W ten sposób następuje zamykanie się w
sobie. Ucina się relacja z drugim człowiekiem i nawet z Bogiem. Zewnętrznie
mogą nadal istnieć pozory relacji, ale to już jest tylko pewna forma. Nieraz
dziecko mówi do rodzica odnośnie swego brata lub siostry: „twój syn”, „twoja
córka”. Co obrazują takie słowa? Otóż najpierw jest to odcięcie się od swego
brata, swej siostry. Następnie jest to odcięcie się od swego rodzica.
Rodzeństwo i rodzice zostają obwinieni. Sam żadnej winy nie posiadam. Uważam
się za ofiarę. Podobnie, gdy dziecko niewłaściwie się zachowuje, nieraz pada zarzut
wobec męża lub żony: „twoja córka”, „twój syn”. To „twój” odgrywa istotną rolę.
Akcentuje brak powiedzenia „nasz”. Obiektywnie dziecko jest nasze, wspólne. A
jednak pada stwierdzenie, „to twoje dziecko”. Najczęściej to nieświadomy
proces, ale odsłania prawdę. Otóż mówiący w ten sposób dokonuje podwójnego
zerwania relacji. Najpierw odcina się od swego źle zachowującego się dziecka,
akcentując, że jest ono dzieckiem współmałżonka. Dziecko o takim zachowaniu nie
jest moim dzieckiem. Następnie odcina się od współmałżonka, obwiniając go i
usprawiedliwiając siebie. Takie odcięcie się jest równoznaczne z odcięciem się
od samego Boga. Iluzja samo-zbawienia.
Na szczęście istnieje jeszcze zupełnie
inna reakcja, którą można zobrazować ewangelicznymi słowami: „Ojcze,
zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się
twoim synem” (Łk 15, 18n.). To zupełnie inna logika postępowania. Tym razem
wypowiadam pokorne: „Jestem winny”. Uznaję grzech. Zgrzeszyłem i uznaję, że
straciłem prawo do nazywania się synem, córką, ojcem, matką. To całkiem inny
świat postępowania niż poprzednio ukazany. Gdy jest jakiś problem z
rodzeństwem, już nie mówię do rodzica „twój” syn, „twoja córka”, ale przede
wszystkim „mój brat”, „moja siostra”. Jeżeli są problemy z dzieckiem, to nie
pada wobec współmałżonka „twoje dziecko”. Akcent pada przede wszystkim na
powiedzenie „nasz” syn, „nasza córka”, „nasze dziecko”. W ten sposób uznaję
moją odpowiedzialność. Czuję się winny za niewłaściwe zachowanie dziecka.
Zamiast zerwania jest potwierdzenie. W pełni przyznaję się do małżeńskiej i rodzicielskiej relacji. Zapraszam do
wspólnego szukania rozwiązań. Uznaję własną winę. Jestem odpowiedzialny za
zaistniałą sytuację. Zgrzeszyłem. Nie jestem godzien nazywać się bratem,
siostrą, ojcem, matką.
Taka postawa, początkowo trudna i
bolesna, rodzi wielkie błogosławieństwo Otwiera na drugiego człowieka i
automatycznie na samego Boga. Bóg zawsze obdarza człowieka miłosierdziem.
Dlatego, gdy tylko człowiek zechce to miłosierdzie przyjąć, Bóg Ojciec z
radością wybiega na spotkanie swego dziecka. Pragnie przywrócić utraconą
godność. W sercu zamiast przekleństwa samousprawiedliwienia rodzi się
błogosławieństwo uznanej winy.
Tak. Od słów „jesteś dobry”, ważniejsze
jest „zgrzeszyłem”. A od tego jeszcze ważniejsze „Jezu, ufam Tobie”. Gdy
człowiek zachowuje tę hierarchię wartości, wtedy podąża przez życie mocą Bożego Miłosierdzia. Dokonuje się
autentyczne pogłębianie relacji z Bogiem i z ludźmi. Nawet jeśli drogi są
pokręcone, człowiek zdąża w dobrym kierunku. Zdąża do Nieba, doskonałej
wspólnoty życia z Bogiem oraz z siostrami i braćmi.
2 marca 2013 (Łk 15, 1-3. 11-32)