Z głęboką wiarą



„W pełni uznaję wszystkie prawdy wiary”. Czy takie stwierdzenie oznacza automatycznie  postawę głębokiej wiary? Żadną miarą! Wiara nie utożsamia się z intelektualnym przyjęciem określonego zestawu tez dogmatycznych. Taki ubogi intelektualizm generuje wiele konfliktów międzyludzkich. Na plan dalszy schodzi postawa pokornej miłości, a liczy się tylko doktrynalna prawowierność. W konsekwencji świat bardzo szybko zaczyna dzielić się na „lepszych prawowiernych” i „gorszych niewiernych”. Paradoksalnie, taka redukcja wiary do suchych prawd zamiast zbliżać do Boga, od Niego oddala. Najważniejsze staje się własne „ja”, które bezlitośnie punktuje wszelkie dogmatyczne odstępstwa. 

W Ewangelii znajdujemy pochwałę, którą Jezus wypowiada wobec kobiety kananejskiej: „Kobieto! Wielka jest twoja wiara! Niech więc ci się stanie tak, jak chcesz”.  Słowa te nie są odpowiedzią na usłyszany uprzednio, pięknie wyrecytowany kompletny zestaw Bożych prawd. Kananejka była poganką i nie miała większej wiedzy na temat treści zapisanych w świętych księgach Izraela. W żaden sposób nie mogła konkurować z uczonymi w Piśmie. A jednak nikt z uczonych nie usłyszał jakiejkolwiek pochwały odnośnie swej wiary. Tylko ta biedna kobieta, pochodząca z pogańskich okolic Tyru i Sydonu. Fakt ten daje wiele do myślenia na drodze poszukiwania, czym jest głęboka wiara. Cóż więc takiego zrobiła owa kobieta? 

Przede wszystkim przyszła do Jezusa z wielką ufnością i zaczęła wołać „Zmiłuj się nade mną”, prosząc o uzdrowienie córki. W odpowiedzi, spotkała się ze strony Jezusa z pozornie obojętnym milczeniem: „Ale On nie odezwał się do niej ani słowem”. Co więcej, na dalsze wołanie, Mistrz szorstko zareagował: „Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom a rzucić psom”.  Powiedzmy szczerze, taka odpowiedź nie kojarzy się z ciepłym współczuciem wobec potrzebującego, biednego człowieka. Kananejka jednak nie zraziła się. Wręcz przeciwnie, ze zdwojoną pokorą odrzekła: „Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołów ich panów”. Po takiej reakcji Jezus wyraził zachwyt nad postawą jej wiary i dokonał upragnionego uzdrowienia córki.

            Sytuacja ta pomaga nam uchwycić, co tak naprawdę stanowi istotę autentycznej wiary. Oczywiście wiedza jest ważna, ale zdecydowanie nie jest najważniejsza. Często intelektualna znajomość prawd staje się materiałem do wiary w siebie, a nie w Boga.  Głęboka wiara wyraża się w postawie całego człowieka.  Przede wszystkim jest to pełne determinacji rzucenie się w ramiona Boga z ufnym wołaniem: „Panie, zmiłuj się nade mną”. Ale to dopiero początek. Trzeba być przygotowanym na „mur milczenia”. Jak gdyby Bóg nic nie słyszał. Co więcej, w odpowiedzi można usłyszeć  pozornie lekceważące lub nawet skrajnie upokarzające słowa. Mogą być wypowiedziane przez Boga bezpośrednio w sumieniu lub pośrednio poprzez drugiego człowieka. Takie ewangeliczne „jesteś psem”.  To jest moment newralgiczny. U wielu ludzi rodzi się wtedy wątpliwość odnośnie Bożej miłości. Pycha daje o sobie znać. Wołanie ustaje. Pojawia się nawet pełne oburzenia zgorszenie. 

Postawa wiary charakteryzuje się pokorą i posłuszeństwem. Człowiek godzi się na jakąkolwiek reakcję ze strony Boga. Jest to ufność, że cokolwiek Bóg robi lub mówi na pewno obdarza miłością. Jest to całościowe skoncentrowanie swego życia na osobie Jezusa. Pięknie pokazała to Kananejka, która usłyszawszy, że jest psem, w żaden sposób się nie obraziła, ale pokornie przyjęła otrzymany status. 

             Wreszcie wiara ściśle łączy się z wytrwałą cierpliwością. Człowiek wierzący nie ustaje, ale pokornie woła aż do skutku. Tym skutkiem jest uzyskanie wewnętrznego przekonania, że wołanie zostało wysłuchane.  

             Panie, ucz mnie wiary, która jest pokornym patrzeniem "w górę", a nie "z góry" ...

7 sierpnia 2013 (Mt 15, 21-28)







               

Chwile szczęścia


„Chwile szczęścia”. Wiele źródeł informacji potwierdza, że coś takiego istnieje. Jeśli również masz podobne doświadczenie to bardzo dobrze. Jeśli nie, to może warto dokładniej przypatrzeć się swojemu życiu.
 Jakoś tak się dzieje, że bardzo często te upragnione chwile po prostu przesypiamy. Sugestywnie widać to w ewangelicznym opisie Przemienienia na Górze Tabor (Por. Łk 9, 28-36). Jezus ukazuje się w Bożej Chwale. Jego twarz i odzienie promieniują niezwykłą światłością. „Tymczasem Piotr i towarzysze snem byli zmorzeni”. Jeśli ktoś twierdzi, że życie to jedno wielkie nieszczęście, to raczej jest w błędzie. Istnieją bowiem przebłyski „Boskiego Szczęścia”. Ale  człowiek może być tak przytłoczony, że już nie ma sił i chęci, aby cokolwiek radosnego dostrzegać.
 Uczniowie na szczęście przebudzili  się i dostrzegli wspaniałość, w której uczestniczą. Ale potem pojawił się kolejny problem. W euforii Piotr zapragnął budować namioty na górze. Poczuł się dobrze i chciał od razu na trwałe zatrzymać się w tym wspaniałym stanie.  W ten sposób pojawia się wielka kwestia, jak  interpretować dostrzeżone i doznane chwile szczęścia. Piotr nie poszedł we właściwym kierunku. Sens wspaniałej chwili nie polega na tym, aby automatycznie od razu przekształcić ją w trwały stan.  
Głęboki sens Przemienienia Jezusa wskazuje zupełnie inny kierunek. Po pierwsze, było to przygotowanie do tragicznych wydarzeń, które miały się rozegrać na Golgocie. Mojżesz i Eliasz „mówili o Jego odejściu, którego miał dokonać w Jerozolimie”. Perspektywą doznawanej chwili szczęścia było cierpienie ukrzyżowania. Po drugie, Przemienienie stanowiło zapowiedź Wieczystej Chwały, która na trwałe zaistnieje dopiero po Zmartwychwstaniu. Po trzecie, jedyną osobą, która definitywnie może być przewodnikiem na drodze szczęścia jest Jezus Chrystus, o którym Bóg Ojciec powiedział: „To jest mój Syn wybrany, Jego słuchajcie”.
Chwile szczęścia nie są po to, aby od razu przeobrazić się w nieustanne Ziemskie Szczęście. Takie myślenie to pułapka wiodąca do różnych uzależnień. Zniewalająca pogoń za kolejną chwilą szczęścia. Wtedy zamyka się także droga do rzeczywistej miłości. Drugi człowiek przestaje być ważny. Zostaje sprowadzony do poziomu maszyny, która ma generować szczęściodajne impulsy. Nawet Bóg tak zaczyna być postrzegany.
W świetle Przemienia na Górze Tabor  sens doznanych chwil szczęścia jest zupełnie inny. Przede wszystkim mają one na celu przygotować do różnych ciężarów i cierpień. Jest to swoisty pokarm przed wyruszeniem w drogę na krzyż. Doświadczone promienie światłości, zachowane w pamięci i w sercu, są bezcenną pomocą w znoszeniu późniejszych ciemności; swoista kotwica, gdy zewsząd ogarnia rozszalałe morze.  Takie postrzeganie otwiera jednocześnie na postawę miłości. Miłość to gotowość na otrzymanie raniącego ciosu.  Ale oczywiście cierpienie nie jest rzeczywistością ostateczną. Chwile szczęścia są zapowiedzią Wiecznego Szczęścia, które jednak nastąpi dopiero po przejściu próby krzyża, po śmierci, w życiu wiecznym. Tragiczną pomyłką jest chęć budowania raju na ziemi. Wszelkie takie próby, zamiast smaku nieba, dały ostatecznie gorycz piekła. Ale oczywiście całym sercem trzeba otworzyć się na obietnicę autentycznego Nieba. Póki co, zawsze będzie to jednak coś abstrakcyjnego. Dlatego doznane docześnie chwile szczęścia są bezcenną pomocą w takim konkretniejszym poczuciu tego, w czym zawsze będziemy mogli uczestniczyć. Można mówić o swoistym prześwicie Wieczności w doczesności.
Wreszcie trzeba podkreślić, że  radosne chwile są drogowskazem, który wskazuje na Jezusa Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego. To zaproszenie do głębszego wejścia w relację z Chrystusem, który jako jedyny może chwile szczęścia przekształcić w Nieustanne Szczęście…

6 sierpnia 2013 (Łk 9, 28b-36)


Droga dobroci


„Tak bardzo bym chciał pomóc, ale niestety nic nie mogę zrobić”. Ta spotykana nieraz formuła jest głęboko nieprawdziwa. W rzeczywistości jest przykrywką obojętności serca. Oznacza brak rzeczywistej determinacji, aby przyjść drugiemu człowiekowi z pomocą.  Jeśli tylko przenika nas autentyczne zatroskanie o los potrzebującego, to zawsze można „coś zrobić”. Z kolei ofiarowane dobro będzie najbardziej owocne, jeżeli stanowi rezultat  współpracy człowieka z Bogiem.

Wspaniale widać cały „mechanizm dobroci” w cudzie rozmnożenia chleba, który opisany jest w Ewangelii (por. Mt 14, 13-21). Tłumy udały się za Jezusem na pustynię. Ludzie tak byli zafascynowani naukami i czynami Mistrza, że zapomnieli nawet zabrać prowiant na drogę. Można było przewidzieć, że w miejscu pustynnym raczej będą trudności ze znalezieniem pożywienia. Apostołowie dostrzegłszy problem, chcieli po prostu odesłać ludzi, aby poszli do wsi zakupić sobie coś do zjedzenia. Jezus nie poparł tego pomysłu. Kazał zebranym pozostać. Nie powiedział „Radźcie sobie sami”. 

W zachowaniu tym objawiło się przede wszystkim wrażliwe serce Jezusa. Ta szczera troska o człowieka stała się początkiem wielkiego czynu miłosierdzia. Kilka chlebów w pełni wystarczyło do zaspokojenia potrzeb tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci. W odróżnieniu od uczniów  Jezus nie zatrzymał się jedynie na poziomie naturalnych możliwości. Gdy dowiedział się o posiadanej znikomej ilości jedzenia, nie załamał rąk i nie oznajmił, że nic nie można zrobić.  Jednocześnie nie zadziałał na zasadzie magika, który wyczarowuje coś z nicości. Warto zauważyć, że mając przed sobą tłumy zgłodniałych ludzi, Jezus poprosił o przyniesienie pozornie niewiele znaczących kilku chlebów. Dopiero mając je przed sobą, odmówił błogosławieństwo i zaczął dokonywać cudu rozmnożenia. 

Dla każdego człowieka, który pragnie czynić dobro, zachowanie Jezusa jest bezcennym drogowskazem. Przede wszystkim trzeba pracować nad swym sercem, aby było jak najbardziej wrażliwe na ludzką biedę. Św. Jan Paweł II często mówił o konieczności „wyobraźni miłosierdzia”. 

Następnie nie można popełnić dwóch błędów. Pierwszy polega na podejmowaniu jedynie czysto ludzkich działań. Wtedy bardzo szybko płomienne inicjatywy okażą się słomianym ogniem. Zarazem ilość uczynionego dobra będzie bardzo ograniczona. Gdyby od razu, bez modlitwy,  rozdano kilka chlebów, tysiące nadal pozostałyby bez pożywienia. Drugi błąd to bierne oczekiwanie, aby Bóg sam zadziałał. Najczęściej nic z tego nie wyniknie. Na końcu pozostanie początkowy stan zerowy. Optymalna droga jest owocem współpracy człowieka z Bogiem. Na wzór Jezusa przynoszę konkretną odrobinkę chleba i z serca błogosławię. Dalej Bóg w sobie znany sposób będzie po raz kolejny dokonywał cudu rozmnożenia. 

 Niezwykłe owocowanie tego Bożo-ludzkiego połączenia wspaniale obrazuje każda Eucharystia. Nie sama hostia. Nie sama modlitwa konsekracyjna. Wtedy nadal pozostałaby tylko hostia lub modlitwa. Dopiero modlitwa nad hostią sprawia, że malutki kawałek materii staje się mocą Ducha Świętego Nieskończonym Bogiem. Wedle tego Doskonałego Wzorca, Jezus pragnie działać wszędzie tam, gdzie szczerze pragniemy czynić dobro.  

 Wreszcie w opisanym cudzie Jezus rozmnażał, ale to uczniowie potem rozdawali ludziom chleb. Padło nawet stwierdzenie: „Wy dajcie im jeść”. Dlatego tak ważne jest zachowanie pokory serca.   Bardzo łatwo popaść w iluzję „samodzielnego dobroczyńcy”. Jeżeli rozdajemy jakikolwiek chleb, to wciąż trzeba sobie przypominać, że wcześniej otrzymaliśmy go od Jezusa. Najgłębiej rzecz biorąc, tylko Chrystus jest Darczyńcą. 

 Ewangeliczny cud rozmnożenia chleba to bezcenne źródło mądrości na drodze dobroci …
 
5 sierpnia 2013 (Mt 14, 13-21)