Zazdrość przezwyciężona


Potrafi świetnie skrywać swe istnienie. Podświadomie wyzwala poczucie wstydu. Jest bardzo pokręconym uczuciem. Ma dziesiątki fałszywych tożsamości, szlachetnie brzmiących.  Ale tak naprawdę nazywa się inaczej. A jak? Na imię ma… „zazdrość”!  Oj, bardzo trzeba na nią uważać, bo porządnie może zatruć życie i wprowadzić w piekielny koszmar. To esencja zła. Dlatego, gdy tylko zaistnieje, najlepiej od razu pokornie wyznać przed sobą: „jestem zazdrosna”, „jestem zazdrosny”. Wszelkie „maseczki” jedynie pogłębiają autodestrukcję i destrukcję. Następnie trzeba podjąć terapię uzdrawiającą, która polega na przemianie sposobu myślenia wedle nauki Chrystusa.

W Ewangelii znajdujemy znamienny fragment, gdzie uczniowie skarżą się Jezusowi, że ktoś w Jego imię wyrzucał złe duchy (Por. Mk 9, 38-40). Oburzeni takim zachowaniem owego człowieka z satysfakcją poinformowali Mistrza o nałożonym zakazie: „zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami”. Ku swemu zaskoczeniu, zamiast pochwały, zostali „doprowadzeni do pionu”: „Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie”. Uczniowie sądzili, że tylko oni mogą działać w Jego imię. Nikt inny! Wykazali się w ten sposób miłością zaborczą wobec Jezusa, którego chcieli zawłaszczyć tylko dla siebie. Mistrz jasno pokazał, że inny człowiek, szczerze działający w Jego imię, też ma do Niego prawo. I w ogóle trzeba się cieszyć takimi ludźmi, bo kto „nie jest przeciwko nam, ten jest z nami”.  

Epizod ten wyraziście pokazuje charakterystyczne oblicze zazdrości. Zazdrość polega na próbie totalnego zawłaszczania drugiego człowieka tylko dla siebie. „On jest absolutnie mój”, „ona jest absolutnie moja”. Nikt inny nie może się już na horyzoncie pojawić. Zazdrośnikowi wydaje się, że jeśli ktoś obdarza „dobrym spojrzeniem” tego, kogo on kocha, to kradnie mu kochaną osobę. Gdy dominuje chora zazdrość, nie ma miłości, ale występuje jedynie egoistyczne posiadanie drugiego; takie dziecinne „to moja zabawka”.  

Chora zazdrość łączy się z brakiem zaufania, chęcią nadmiernej kontroli i nieuzasadnionymi podejrzeniami. To z kolei powoduje eskalację pychy, która reaguje burzą myśli i słów na zasadzie „ja wiem najlepiej”. Pycha zaś otwiera furtkę, przez którą wchodzi szatan. Korzystając z ludzkiej słabości, zaczyna on  sączyć jad oskarżeń i podejrzeń. Proponowanym „ideałem” staje się jak najpełniejsze odizolowanie „absolutnie mojego” człowieka; żeby nikt inny nie miał już do niego przystępu. Oczywiście prowadzi to do nieznośnej atmosfery. Osoba posiadana zaczyna czuć się osaczana, co powoduje mechanizm ucieczki „jak najdalej”. Zarazem osoba osaczająca jest coraz bardziej dręczona lękami i podejrzeniami. Dokonuje się szatański horror niszczenia ludzkich relacji.  

Nie dziwi więc, że Jezus zdecydowanie zabronił uczniom zaborczych i zazdrosnych zachowań. Jeśli prawdziwie Go kochają, to powinni się cieszyć, że ktoś inny także go szanuje i wspiera w Bożym dziele. Taka postawa wymagała od uczniów przezwyciężenia jeszcze innego rodzaju zazdrości; tym razem  „o sukces”. Warto przypomnieć, że opisywany epizod rozegrał się po sromotnej porażce uczniów, którym nie udało się wypędzić złego ducha z epileptyka. I oto byli świadkami, że jakiemuś nieznajomemu coś takiego w innym miejscu jednak się udawało. Zapewne zzielenieli z zazdrości. Ciężko im było się przyznać do niskich lotów uczuć, więc znaleźli „szlachetny” motyw „wyeliminowania konkurenta”; zarzucając mu brak  przynależności do ich wspólnoty. 

Jezus zaprasza do postawy autentycznej miłości, która ufa drugiemu człowiekowi i szanuje jego wolność. Gdy prawdziwie kochamy, to nie wsadzamy ukochanej osoby do „dusznego więzienia”, ale otwieramy przed nią świeżo-krystaliczną przestrzeń Ducha Świętego. Trzeba też pokornie przyznawać się do wszelkich przejawów chorej zazdrości. Dzięki temu Jezus może uzdrawiać i odsłaniać nowe obszary czystej miłości …

26 lutego 2014 (Mk 9, 38-40)