Śmierć bliskiej osoby, bolesny zawód miłosny, ciężka choroba, utrata pracy, bankructwo założonej firmy. Życie niesie z sobą wielorakie wyzwania. Nieraz są to tylko nieco trudniejsze okresy, po których wszystko wraca do ustalonego rytmu, dającego poczucie bezpieczeństwa. Ale niestety mają miejsce także wydarzenia, które związane są z doświadczeniem śmierci. Może to być fizyczna śmierć kogoś, ale w praktyce życia znacznie częściej chodzi o jakiś fakt, który równoznaczny jest z unicestwieniem czegoś dotąd istniejącego. Coś było i oto przestaje istnieć, powodując potężną wyrwę w życiu. Pojawiają się jak najczarniejsze myśli. Zły duch widząc osłabionego człowieka, na całego zaczyna agresywnie atakować, aby zabić wszelką nadzieję. Działa bezpośrednio, ale perfidnie stara się także posługiwać zwłaszcza najbliższymi osobami. Niejednokrotnie mąż lub żona zamiast wesprzeć, „dobija gwóźdź do trumny”…
Gdy człowiekiem wstrząśnie „śmiertelne
wydarzenie”, warto obficie czerpać z ewangelicznego opisu wskrzeszenia Łazarza
(Por. J 11, 1-45). Jezus był jego bliskim przyjacielem. I oto rzecz
zdumiewająca. Gdy Łazarz poważnie zachorował, Jezus nie udał się od razu z
pomocą. Wyraźnie czekał i dotarł do Betanii dopiero po czterech dniach po jego
śmierci. Po przyjściu, jako człowiek o wrażliwym sercu, wzruszył się i płakał
po stracie ukochanego przyjaciela. Ale rzecz wielkiej wagi, nie były to czarne
łzy beznadziei, ale jasne łzy nadziei i miłości. Jezus nie uległ negatywnym
myślom. Wręcz przeciwnie. Mając przed oczami zmarłego człowieka,
wypowiedział jak najbardziej pozytywną modlitwę dziękczynną.
Uderzające! Choć Łazarz jeszcze leżał w grobie
jako zmarły, Jezus nie ograniczył się tylko do błagalnej prośby, ale już
dziękował Bogu za wysłuchanie modlitwy. „Ojcze, dziękuję Ci, żeś Mnie
wysłuchał. Ja wiedziałem, że Mnie zawsze wysłuchujesz”. Dopiero po tym
dziękczynieniu powiedział do Łazarza: „Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!”. I tak
rzeczywiście się stało. To, za co Jezus już dziękował jeszcze przed
zaistnieniem, potem realnie się dokonało. Rzeczywistość w pełni niejako
dostosowała się do Jezusowej modlitwy dziękczynnej. Dodatkowo w pełni stało się
zrozumiałe, dlaczego Jezus nie chciał przyjść wcześniej. Gdyby dotarł do
Łazarza przed śmiercią, wtedy dokonałby „tylko” cudu uzdrowienia z choroby.
Dotarcie po czterech dniach od śmierci radykalnie zmieniało optykę całego
wydarzenia. W wierzeniach ludowych uważano bowiem, że dusza krąży jeszcze przez
trzy dni w pobliżu zwłok zmarłego i dopiero potem oddala się w zaświaty. Dla
wszystkich stało się więc jasne, że Jezus dokonał nie tylko cudu uzdrowienia z choroby,
ale stał się sprawcą cudu wskrzeszenia, przywracając ze śmierci do życia. W ten
sposób przygotowywał także serca do wiary w Zmartwychwstanie. Ogromnie ważne!
Początkowo „zły brak” uzdrowienia okazał się „wielkim dobrem
wskrzeszenia”. Bezsens okazał się Wielkim Sensem.
Całe to wydarzenie niesie z
sobą wielkie przesłanie Nadziei wobec wszelkich doświadczeń śmierci
na drodze doczesnego życia. Nie można wtedy poddać się czarnym, negatywnym
myślom. A co w takim razie robić? Otóż najpierw najlepiej przypominać sobie
prawdę, że jest Wszechmocny Bóg Ojciec, który wie, czego nam potrzeba.
Następnie trzeba trzymać się dobrej myśli, że „śmierć” ma sens, choć
doraźnie wygląda jako bezsens. Kolejny krok to gorąca modlitwa do Jezusa, ale
prowadzona w duchu dziękczynienia. Najlepiej dziękować już za
to, czego jeszcze wprawdzie nie ma, ale czego pragniemy, aby było.
Potem niezbędne jest podejmowanie możliwie najlepszych działań, wedle sumienia
i możliwości. Wreszcie trzeba przyjmować wszystko z ufną wiarą, jako najlepszą
odpowiedź „wskrzeszenia” w swej sytuacji życiowej.
Oto metoda praktycznego i skutecznego działania,
oparta o najdoskonalszy przykład samego Jezusa Chrystusa… Taka droga prowadzi
do „wskrzeszeń” na ziemi i do ostatecznego Zmartwychwstania na Życie wieczne w
Chrystusie…
6 kwietnia 2014 (J 11, 1-45)