„Jaką decyzję podjąć? Zgodzić się czy odmówić?
Kontynuować czy zrezygnować? W jakim kierunku iść? Kogo wybrać?”. Oto repertuar
dobrze znanych pytań. Świetnie, gdy je stawiamy. Wszak zdrowe życie jest pasmem
nieustannie podejmowanych decyzji.
Decyzje pochłaniają wiele energii. Nieraz
czujemy się bardziej wyczerpani „ważeniem racji za i przeciw” aniżeli ciężką
pracą fizyczną. Ale nie to jest najgorsze. Cały dramat polega na tym, że jak
najbardziej realnie możemy źle zdecydować. Potem można sztucznie pocieszać się,
że „tak miało być”, ale z dna duszy i tak wydobywa się dołujący
komunikat: „Error. Błąd”.
Oczywiście, nie myli się tylko ten, kto nic nie
robi. Warto jednak uruchomić wszelkie dostępne mechanizmy, aby uniknąć
niepotrzebnych błędów życiowych. Cóż więc robić? Wiele może nam pomóc metoda,
którą stosował Jezus. W Ewangelii znajdujemy interesujący zapis: „W tym czasie
Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc spędził na modlitwie do
Boga. Z nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród
nich dwunastu, których też nazwał apostołami” (Łk 6, 12n.). W opisie tym
wyraźnie widać dwie zasadnicze części: najpierw porządna modlitwa, a następnie
konkretna decyzja. Otrzymujemy przejrzystą sugestię, aby decyzję poprzedzać
modlitwą. Nie ma oczywiście sensu zdawkowa „modlitewka”, po której i tak robimy
po swojemu, nieraz ślepo brnąc w potężne tarapaty. Niezbędna jest
„cała noc na górze”, która będzie jednym wielkim wołaniem do Boga: „Co
robić?”.Tak do szpiku kości! Ale nie na tym koniec.
Paradoksalnie, intensywna modlitwa może być
„gwoździem do trumny”. Jak to możliwe? Chodzi o to, że jednorazowe skopiowanie
Jezusowej modlitwy na górze nie wystarczy. Efektem nawet głębokiej, ale tylko
jednorazowej modlitwy (lub jednorazowego otwarcia Pisma Świętego) może być
wielka diabelska sztuczka. Jaka? Otóż diabeł przyjdzie pod postacią Jezusa i
udzieli „świetlanej odpowiedzi lub interpretacji”. Człowiek będzie
zadowolony, że skoro szczerze się modlił, to ma Boże światło. Niestety, czas
pokaże, że otrzymane „Boże światło” w rzeczywistości było „diabelską igraszką”.
To jest sens modlić się?
Oczywiście, że tak! Trzeba tylko zdać
sobie sprawę, że Jezusowe trwanie na górze, przed wyborem apostołów, było
owocem całego wcześniejszego procesu rozeznawania Woli Ojca. W tym świetle,
klucz do sukcesu polega na stosowaniu „zasady dwóch wyjść na górę”. A cóż
to takiego?
Najkrócej mówiąc, jest to metoda rozeznania,
która składa się z trzech zasadniczych etapów. Najpierw idę na górę (czyli
„miejsce odosobnienia bliżej Nieba”) i w trakcie solidnej modlitwy przedkładam
szczegółowo Bogu kwestię, którą mam do podjęcia. Jeśli nawet otrzymuję
wyrazisty obraz decyzji, to traktuję to jedynie jako „wstęp do dalszej
dyskusji”. Drugi etap jest dwuczłonowy: cierpliwie poddaję sprawy pod osąd
czasu oraz przeprowadzam konsultacje na zasadzie „tajemnicy spowiedzi” z
kompetentnymi osobami. Czas jest swoistym piecem, którego ogień wypala złoto z
zanieczyszczonego kruszcu wstępnych pomysłów. Nieraz już po krótkim czasie
jasno widać, że pierwotna decyzja była jak skok na główkę z wysokości
dziesięciu metrów do… kałuży. Z kolei konsultacje pozwalają dokonać trzeźwej
obiektywizacji. Sądzimy nieraz, że zakładamy na szyję piękną i przyjemną w
dotyku jedwabną apaszkę, a ktoś z zewnątrz od razu dostrzeże, że tak naprawdę
jest to sznurowa pętla, która śmiertelnie zaciśnie się na naszej szyi.
Po upływie odpowiedniego czasu i po niezbędnych
konsultacjach, następuje etap trzeci: Ponowne spotkanie z Bogiem na górze.
Teraz już „nie gadamy”, ale mając serce wypełnione wcześniejszymi
poszukiwaniami, stajemy się „jednym wielkim słuchaniem” w ciszy. Bóg poprzez
głos sumienia ujawni nam treść dobrej decyzji.
Warto stosować opisany trójczłonowy model
decyzyjny. Kto tak czyni, unika w życiu wielu zupełnie niepotrzebnych
komplikacji. Panie Jezu, ucz nas trudnej sztuki podejmowania dobrych
decyzji…
28 października 2014 (Łk 6, 12-19)