„Kocham cię”, wypowiadane ze wzruszeniem na
twarzy i z drżącym ciałem. Gdy słowa te wyrażają głębokie przekonanie serca,
porządna refleksja nad miłością wydaje się nieco zbędna. W konsekwencji
dogłębne rozmyślanie nad „cudowną oczywistością” nie jest podejmowane.
Tak zaczyna się historia wielu miłosnych porażek.
Istnieją ludzie, których serca, pomimo upływu
czasu, nieustannie wypełnione są szczerym „kocham Cię”. Co więcej, te
piękne słowa z każdym dniem stają się coraz głębszym i pełniejszym wyznaniem
miłości. Niestety, niejednokrotnie ma miejsce proces odwrotny: „Kocham cię”
ulega transformacji w kierunku pusto brzmiących dźwięków. W konsekwencji,
bardzo szybko lub po wielu latach, zaczyna krystalizować się nowe przekonanie:
„Ani cię kocham, ani cię nie kocham” czy też „prosto z mostu”: „Już cię nie
kocham”. W miejscu dawnego „płomienia miłości” pozostaje jedynie rozwiewany
stosik „szarego popiołu”. Przeminęło z wiatrem…
Nigdy nie można rezygnować z walki o prawdziwą
miłość; zwłaszcza gdy została opieczętowana sakramentem. Jednak realistycznie
rzecz biorąc bardzo trudno jest wzniecić do życia to, co przez kolejne lata
zanikało. Wtedy drogi ludzkie rozchodzą się bezpowrotnie lub wspólne życie
przeobraża się w uciążliwą wspólną wegetację.
Nie jest dobrą filozofią czekać na pojawienie
się choroby, aby potem panicznie szukać metod jej uzdrowienia. O wiele lepiej
jest inwestować w profilaktykę. Dzięki działaniom zapobiegawczym choroba się
nie pojawi lub zostanie zdiagnozowana i wyleczona w początkowym stadium.
Dlatego już w etapie zakochania warto stawiać sobie głębokie pytania: Co
to właściwie znaczy, że kocham? Jak rozumiem miłość? Szczera do bólu
odpowiedź pozwoli odkryć, że w początkowym okresie zasadniczo chodzi o
strumień uczuć i fizycznych doznań. Nie ma jeszcze głębszego związku pomiędzy
Bogiem i osobą kochaną. Na początku jest to normalne. Jednakże dzięki podjętej
pracy, opartej na owocach medytacji, istniejący strumień przeżyć zostaje
poddany kształtowaniu poprzez intelekt, wolę i Bożą łaskę. Rodzi się stopniowo
rzeczywista miłość. Wielki dramat z „kocham cię” polega na tym, że
niejednokrotnie punkt wyjścia okazuje się być także punktem dojścia. Choroba
polega na tym, że bezrefleksyjnie miłość zostaje utożsamiona
ze strumieniem „miłosnych przeżyć”. Wówczas, gdy wraz z upływem czasu
fizyczno-uczuciowy strumień traci intensywność, powstaje stan i poczucie
"już nie kocham".
Co robić, aby nie pogubić się w świecie
miłosnych zmagań? Od pierwszych drżeń ciała i duszy warto brać pod uwagę
Jezusową naukę, że najważniejsze w życiu jest przykazanie miłości Boga i
człowieka (por. Mt 22, 34-40). Ta prawda jest kapitałem, którego bezcenna
wartość w pełni ujawni się po przeminięciu stanu zakochania. W sensie biblijnym
miłość oznacza: „Jestem z tobą”. Istotne nie jest przeżycie, ale relacja
wzajemnego bycia ze sobą. Myśl „nic do niego/do niej nie czuję” nie prowadzi
wtedy do automatycznego wniosku: „Nie kocham cię”. Jest to mobilizacja do
"pracy nad miłością".
Pamiętając, że miłość oznacza sztukę „wspólnego
bycia”, kluczem do trwałego „kocham cię” jest aplikacja dwóch bezcennych rad
Jezusa. Pierwsza z nich brzmi: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim
sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem”. Warto „heroicznie” starać się,
aby bardziej kochać Boga aniżeli kochaną osobę. Nawet jeśli początkowo i tak
miłosne przeżycie jest ważniejsze od Boga, „wytrwały trening” będzie coraz
bardziej na Boga otwierał. Bez Boga na pewno nastąpi wypalenie ludzkiej
relacji. Z Bogiem będzie następował sukcesywny dopływ nowego "Ognia
Miłości", którym jest Duch Święty. Dzięki temu w miejsce wygasających
przeżyć będą pojawiać się nowe, głębsze „stany i postawy miłosne”.
Tak więc warto walczyć o to, aby Bóg był na
pierwszym miejscu. Na tym fundamencie niezbędne jest korzystanie z drugiej rady
Jezusa: „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego”. Tak! Warto
obserwować swe reakcje i potem inwestować energię w dawanie tego, czego sami
oczekujemy. Ta prosta zasada umożliwia „miłosne cuda”. Bliźni staje się w Bogu
kimś realnie bliskim i współobecnym. „Kocham cię” zaczyna odzwierciedlać trwałą
i coraz głębszą rzeczywistość.
26 października 2014 (Mt 22, 34-40)