Każdy człowiek posiada obraz samego siebie.
Warto jednak pamiętać, że ten obraz może mieć niewiele wspólnego z
rzeczywistością. Kto chce rzetelnie poznać siebie, powinien zwrócić baczną
uwagę na „realia graniczne”. Chodzi tu o sytuacje, gdzie w pierwszym odruchu
doświadczamy sprzeczności pomiędzy tym, co dowiedzieliśmy się na swój temat i
tym, co stanowi nasze aktualne wyobrażenie. Najlepiej, gdy autorem
„kontrowersyjnego słowa” jest prorok, czyli człowiek przemawiający w imieniu
Boga. Brak zgodności pomiędzy otrzymanym komunikatem i posiadanym obrazem
siebie powoduje spontanicznie napięcie, które domaga się rozładowania. Istnieją
wtedy dwa zasadnicze sposoby reagowania: „zabić proroka” lub „uśmiercić swojego
dawnego człowieka”. Wybrana opcja jest świetnym papierkiem lakmusowym odnośnie
tego, jacy jesteśmy.
Niestety, od wieków pierwszy model
zachowania zdecydowanie dominuje. Boleśnie ten stan opisuje słowo Ewangelii:
„Dlatego też powiedziała Mądrość Boża: Poślę do nich proroków i apostołów, a z
nich niektórych zabiją i prześladować będą” (por. Łk 11, 47-54). W tej opcji,
słuchacz usiłuje usunąć problem poprzez usunięcie tego, który go pokazuje.
Prorok otrzymuje etykietę „wróg” i zostaje skazany na unicestwienie. Jezus
Chrystus jest najtragiczniejszą ofiarą tego zabójczego mechanizmu.
Faryzeusze i uczeni w Prawie nie traktowali Jego słów jako daru, który
służy poprawie jakości życia duchowego. Wręcz przeciwnie: „Czyhali przy tym, żeby
Go podchwycić na jakimś słowie”.
Jeżeli zachowujemy się w podobny sposób, znaczy
to, że pyszne ego króluje na tronie naszego życia. Skąd taki wniosek? Otóż
człowiek z natury potrzebuje Boga. Jeśli Boga prawdziwego nie ma, to wtedy jego
miejsce zajmuje bożek „doskonałego ja”, który zyskuje status „życiodajnej
świętości”. Kto ośmieli się podważyć autorytet „mojej świętości” wywołuje
oburzenie. Jak można obrażać „tego”, który daje życie? Prorok staje się
„pogardzanym obrazoburcą”. Pogarda jest sposobem reagowania człowieka, który
siebie samego uważa za najwyższą doskonałość, czyli za Boga. Wtedy każdy
„bezczelny krytyk” postrzegany jest jako zagrożenie dla „mojego boskiego ja”.
Pogarda jest aktem zabicia w sercu domniemanego „bezbożnika ”. Największą
tragedią takiego zachowania jest to, że w momencie śmierci zakłamany człowiek
odkryje przerażającą prawdę, że wcale nie jest Bogiem, ale upadłym człowiekiem,
który zabił w sobie obraz Boga.
Sprawy wyglądają zupełnie inaczej na drodze
„uśmiercania swego dawnego człowieka”. Napięcie, powstałe po usłyszeniu czegoś
trudnego, powoduje tutaj zupełnie odmienną reakcję. Przede wszystkim, jest to
wdzięczność Bogu, że posłał proroka, który pomaga mi zejść z drogi zła. Prorok
nie zostaje zabity, ale wyzwala w sercu uczucie szczerej wdzięczności i
szacunku. Otrzymawszy pouczenie, podejmujemy pracę nad sobą w oparciu o
usłyszane słowa krytyczne. Dzięki temu zaistniałe zło zostaje wykorzenione lub
następuje dalsza poprawa tego, co już było dobre.
Gdy człowiek tak reaguje, może mieć powód
do radości. Jest to mocny znak, że Bóg jest na pierwszym miejscu w życiu.
Człowiek-prorok nie jest wtedy wrogiem, ale staje się współwyznawcą
prawdziwego Boga. Co więcej, wówczas doświadczam radości, jeśli spotykam ludzi
lepszych ode mnie, gdyż mogę od nich czegoś nowego się nauczyć. Święty
przestaje być zagrożeniem, którym trzeba pogardzić, ale staje się
błogosławieństwem, które pozwala dotykalnie doświadczać Bożej Miłości i
Mądrości. Nawet ludzie oddaleni od Boga są wtedy z miłością obserwowani.
Dlaczego? Bo, mimo wszystko, zawsze czegoś dobrego można się od nich nauczyć
oraz funkcjonuje „zasada przeciwstawienia”. Co to znaczy? Otóż, gdy mam Boga w
sercu, to wtedy np. spotykając zabójcę, wewnętrznie czuję się zmobilizowany do
bycia „dawcą życia”. To święte przeobrażenie zła w dobro dokonuje się mocą
Ducha Świętego. W ten sposób „dawny człowiek” jest w duszy uśmiercany, zaś
coraz bardziej żyje „nowy człowiek”, na Boży obraz i podobieństwo.
16 października 2014 (Łk 11, 47-54)