„Co sobie o mnie pomyśli? Jak o tym powiedzieć?
Ze wstydu spłonę! Seria potępień i osądów gwarantowana!”. Gdy w sercu mamy
szczerą pokorę i żal za grzechy, takie obawy są całkowicie bezpodstawne. Przed
Miłosiernym Bogiem możemy stanąć w nagości, bez żadnego wstydu i lęku. Nawet
gdybyśmy mieli na sumieniu najbardziej upokarzające grzechy, nie ma to
większego znaczenia wobec nieskończoności Bożego Miłosierdzia. To coś
fascynującego móc przyjść do Jezusa i bez żadnych zahamowań o wszystkim Mu
opowiedzieć.
Jeśli w sercu człowieka jest pokora, to
wtedy znika podstawa do wstydu. Nie oznacza to w żaden sposób bezwstydu.
Bezwstyd charakteryzuje się tym, że na skutek pychy grzesznik nie uznaje
grzechu i w rezultacie z podniesioną głową za nic nie żałuje. Tak zachowują się
zarozumiali faryzeusze, którzy są przekonani o swej sprawiedliwości. Zamiast
wstydzić się swej pychy żądają poczucia wstydu od biednych grzeszników,
którymi pogardzają i doprowadzają do traumatycznych stanów.
Gdy człowiek pokornie uznaje swe grzechy,
wówczas bez żadnego lęku może całkowicie o wszystkim powiedzieć Miłosiernemu
Jezusowi. Znika konieczność stosowania zabiegów „maskująco-wygładzających”,
które uniemożliwiają doświadczenie pełni wyzwalającego odetchnięcia. Dopiero
szczerze wypowiedziany konkret daje cudowne odczucie wyjścia na zewnątrz tego,
co od wewnątrz mierziło, zanieczyszczało i nie dawało spokoju. Jezus
bezwarunkowo przyjmuje nas takimi, jakimi jesteśmy, włącznie z najbardziej
niskimi zachowaniami i grzechami.
Zwłaszcza przed spowiedzią powstają obawy, że
odpowiedzią na wyznane grzechy będzie „kubeł pomyj”, wylany na rozgrzane węgle
naszego wstydu. Efekt w postaci przerażających kłębów pary. Gdy takie
strachliwo-wstydliwe myśli powstają, diabeł chybcikiem przybiega i z „troską
przestrzega”: „Jak o wszystkim powiesz, to uderzy w ciebie taki potężny płomień
potępień, że po prostu na miejscu spłoniesz ze wstydu”. Na myśl o takiej
traumatycznej perspektywie potencjalnych kandydatów do spowiedzi zaczynają
przechodzić na przemian zimne dreszcze i gorące ciarki. Spowiedź zostaje
anulowana, odroczona lub przypomina „abstrakcję rachunku całkowego”.
Samobójstwem jest ulec takiej pokusie. Prawda
jest taka, że Jezus zawsze ogarnia nas miłością, niezależnie od tego, co
zrobiliśmy. Nigdy nam nie powie pogardliwie: „A wstydź się grzesznico! A
wstydź się grzeszniku!”. Tak więc z pełnym zaufaniem możemy przed Jezusem
odsłonić się w naszej nędzy. Brak wstydu jest ogromnie ważny. Jest to znak
naszej ufnej miłości. Dzięki temu zostaje usunięta blokada, która wcześniej
uniemożliwiała wypowiedzenie wielu grzechów. Po prostu wszystko swobodnie
mówimy, bo czujemy, że nie ma czego się obawiać. Co więcej, wobec doświadczanej
czystej miłości pragniemy jak najpełniej się odsłonić, aby wchłonąć w siebie
jak najwięcej uzdrawiającego miłosierdzia.
Jezus jest dobrym pasterzem, który całego siebie
i wszystkie swe siły angażuje w to, aby troskliwe poszukiwać każdej
owieczki. A gdy owieczka się znajduje, wtedy wytryska w Niebie
przeogromna fontanna niebiańskiej radości. Jezus nie potępia, lecz woła:
„Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła” (por. Łk 15, 1-10).
Wówczas wszyscy aniołowie i święci z zapałem zaczynają radosną fetę, że kolejny
grzesznik wtulił się w objęcia Bożego Miłosierdzia. Od goryczy potępień, święci
wolą spijać słodycz niebiańskich eliksirów na cześć Bożego Miłosierdzia, które
uzdrowiło kolejną duszyczkę. Sam Jezus zapewnia: „powiadam wam, radość powstaje
u aniołów Bożych z jednego grzesznika, który się nawraca”.
Zawsze, gdy mogę być świadkiem czyjegoś powrotu
do Boga, cieszę się bardzo razem z chórami anielskimi. Jednym z moich życiowych
celów jest to, aby każdy człowiek, korzystający z mojego nieudolnego, nędznego
pośrednictwa mógł bez najmniejszego cienia wstydu i lęku opowiedzieć Bogu
o swych największych grzechach i ciężarach. W ciszy i samotności Eremu proszę
dobrego Boga, aby blask Jego nieskończonego Miłosierdzia jak najpełniej
rozświetlał życie każdego człowieka.
6 listopada 2014 (Łk 15, 1-10)