Ach te nasze wyobrażenia i wizje wielorakie…
Dobrze, że są! To naturalne wyposażenie ludzkich serc i umysłów. Dzięki
temu nasze życie może jakoś tętnić i być uporządkowane. Duchowy postulat
ogołocenia nie należy rozumieć jako konieczność totalnego unicestwienia. Nawet
antropologicznie nie jest to możliwe, gdyż zawsze będziemy nosić w sobie jakieś
wizje siebie, innych osób i różnych sytuacji.
Zarazem wezwanie, aby podejmować trud
wewnętrznego ogołocenia, jest jak najbardziej właściwe. Cały sens tego procesu
polega na tym, aby swoje ludzkie wyobrażenia i oczekiwania podporządkować
temu, co okaże się Bożym projektem naszego życia oraz otaczającego nas
świata. Usilne tkwienie w twierdzy posiadanych stereotypów, włącznie z tym, co
Bóg powinien robić, odcina od życiodajnych strumieni Bożej łaski i prowadzi do
samozagłady; czemu najczęściej towarzyszy także cierpienie zadawane
najbliższym. Chodzi o to, aby być w stanie zrezygnować ze swych wyobrażeń i
„przestawić się” na Boże rozwiązania, gdy pomiędzy posiadaną wizją i Bożą wizją
zaistnieje niezgodność czy wręcz sprzeczność.
W Ewangelii znajdujemy ostrzegawczą ilustrację
tego, do czego prowadzi zniewolenie "koncepcjami ograniczonych umysłów”
(por. Mt 17, 10-13). Otóż uczeni w Piśmie byli przekonani, że ostateczne
nadejście Mesjasza zostanie poprzedzone spektakularnym przyjściem
Eliasza. Eliasz był postrzegany jako największy z proroków i sądzono, że
osobiście zstąpi z nieba, aby bezpośrednio przygotować wizytę Boskiego
Zbawiciela. Niestety, „ludzkie wizje” stały się „niereformowalnym absolutem”.
Ludzka wizja Eliasza i Mesjasza, jako przychodzących w glorii Boskiej Chwały,
zamiast pomóc, stała się powodem zaślepienia. W rezultacie, ani Jan Chrzciciel
nie został potraktowany jako Boży Eliasz, ani Jezus z Nazaretu jako
Boski Zbawiciel. Bóg nie został rozpoznany i w konsekwencji doświadczył
odrzucenia, gdyż „ośmielił się” postępować wedle własnego planu, a nie wedle
scenariusza napisanego przez „pobożnych ludzi”, którzy zdawali się lepiej
wiedzieć, jak Bóg powinien postępować.
Wyciągając wnioski z historii, warto uświadomić
sobie, że misję „Eliasza” może pełnić np. w małżeństwie mąż lub żona. W
niektórych przypadkach zderzenie „wypucowanej” wizji „ukochanej” lub
„ukochanego” z twardym konkretem realnej osoby było na początku doświadczeniem
generującym niemalże "błyskawice". Ale dzięki stopniowej wzajemnej
rezygnacji z posiadanych wizji na rzecz Bożej wizji otrzymanego oblubieńca lub
oblubieńcy zaczęły dziać się po prostu cuda. „Ten/ta obok” nie zamienił się w
przeciwnika na ławie sądowej, ale stał się ukochanym „Boskim Eliaszem”, poprzez
którego Jezus zaczął wylewać „morze łask”. Tak samo na drodze powołania do
życia kapłańskiego lub konsekrowanego. Kto nie pozwolił szatanowi zamienić
swych „młodzieńczych wizji” w trwałe rozczarowania, ten w miarę upływu lat stał
się depozytariuszem coraz większego Bożego błogosławieństwa.
Podobnie w odbiorze innych ludzi na drodze
powołania. Pamiętam, jak pewna osoba na początku była bardzo zaskoczona, że
pustelnik w ogóle słyszał o istnieniu internetu. Miała swą wizję pustelnika,
który nawet w zimę siedzi pod drzewami w starym wełnianym worku i raz na dzień
odżywia się korzonkami, popijając miodem z barci. Ale potem ta osoba
pokornie zrezygnowała ze swych „fantastycznych wyobrażeń” na rzecz „zwyczajnej
wizji”, jaką odnośnie pustelnika żyjącego w Eremie, samotnie i w odosobnieniu,
ma sam Bóg. Uznając Bożą wizję, osoba ta otworzyła swe serce na wiele łask,
którymi Bóg zaczął ją obdarzać, m.in. poprzez nasz kochany „Erem cyfrowy”,
który w kontekście XXI wieku bardziej przypomina „Jezusową zwyczajność” aniżeli
jakiś po ludzku wymyślony „spektakularny ekscentryzm”.
Niech Duch Święty daje nam potrzebne dary,
abyśmy zawsze potrafili rezygnować z własnych wizji na rzecz Bożych Wizji.
Niech Maryja, Matka Adwentu, pomaga nam dostrzegać i przyjmować „Eliaszy”, z
pomocą których Jezus pragnie do nas przychodzić.
13 grudnia 2014 (Mt 17, 10-13)