Seks i Miłosierdzie



Grzechy związane z seksem. Zwłaszcza cudzołóstwo. Tematyka, która wywołuje żywe emocje, o wielkiej gamie kolorów  i odcieni. Warto wyróżnić trzy zasadnicze postawy, jakie ludzie prezentują. 

Jedni namiętnie głoszą, że jest to sprawa całkowicie prywatna. Każdy jako dorosły może robić to, co uważa dla siebie za najlepsze. Punktem odniesienia nie są przykazania, ale prawo do wolnego wyboru. Zdrada nie jest postrzegana jako problem, którym trzeba się szczególnie przejmować. Konsekwentnie znika ze słownika słowo „cudzołóstwo”, które w swej wymowie postrzegane jest jako niedopuszczalny moralny osąd potępiający.  Oczywiście nie ma tu zainteresowania cnotą seksualnej czystości. Takie sformułowanie, o ile się pojawia, stanowi raczej przedmiot kpin i dowcipów. Dziewictwo jest ośmieszane i nie jest cenione.   Przedmiotem emocjonalnych wypowiedzi jest obrona dowolnych zachowań seksualnych. Oburzenie wywołują wszelkie opinie, w których człowiek zostaje potępiony jako „seksualny grzesznik”.  

W drugim przypadku, emocjonalne zaangażowanie często jest dużo większe. Tym razem chodzi o ludzi, którzy uważają się za obrońców moralności (co nie znaczy, że nimi tak naprawdę są!). Szczególne wzburzenie powoduje łamanie szóstego przykazania. Grzechy seksualne traktowane są jako największe i najbardziej przerażające zło. W ogóle optymalną sytuację stanowi unikanie problematyki seksualnej. Na pierwszy plan wysuwana jest cnota czystości. Czystość seksualna zyskuje status wartości najważniejszej. Dziewictwo staje się automatycznie synonimem świętości. Niestety występuje tu wiele zakłamania i pysznej nieczystości. Pod różnymi maskami, pulsuje lęk przed seksem i faryzejska obsesja na punkcie zachowania czystości. Walka z zagrożeniami seksualnymi, tak naprawdę jest „sprytną” okazją do mówienia o seksie i do zaspokajania stłumionych pragnień seksualnych. Najgorzej, jeśli zachowywana zewnętrzna czystość staje się powodem wewnętrznej duchowej pychy. O pewnej kobiecie, szczycącej się swym dziewictwem, mówiono: „czysta jak anioł, dumna jak diabeł”. 

Mając świadomość tych dwóch błędnych dróg, warto przyjrzeć się Jezusowi, który daje rewelacyjne świadectwo zdrowego podejścia do seksu  i grzechów seksualnych (zarazem świetne wyjaśnienie relacji grzesznik-grzech). Pięknie widać to w ewangelicznej scenie, gdzie „czyści” faryzeusze i uczeni w Piśmie chcą ukamienować „kobietę, którą pochwycono na cudzołóstwie” (Por. J 8, 1-11). Ze złością wołają oni: „W Prawie Mojżesz nakazał nam  takie kamienować”. Przed cudzołożną kobietą staje widmo śmierci poprzez pogardliwe ukamienowanie. I oto zachwycająca, pełna Miłosierdzia postawa Jezusa. 

Przede wszystkim Mistrz zachowuje pokój serca i postawę emocjonalnego zrównoważenia. Wobec napastliwych oskarżeń spokojnie „pisał palcem po ziemi”. Uspokaja sytuację. Nie atakuje emocjonalnie oskarżycieli czy też  oskarżanej. To świadczy o autentycznej czystości seksualnej. Tylko człowiek o prawdziwie czystym sercu jest w stanie spokojnie stanąć wobec jakiegoś „seksualnego problemu”. Nieczystość od razu  jest pobudzona „obroną seksu” lub „atakiem na seks”. 

Następnie Jezus koncentruje się na oskarżonej. Odnosi się do niej z głębokim szacunkiem: „kobieto”. Co więcej, podejmuje z nią serdeczny dialog, w którym nie ma cienia „faryzejskiego dystansu  wobec nieczystej”.  Pada piękne zapewnienie: „I Ja ciebie nie potępiam”. Dopiero po zajęciu się człowiekiem, Jezus z troską wskazuje drogę dalszego postępowania: „Idź, a od tej chwili już nie grzesz”. Kwestia cudzołóstwa pojawiła się więc dopiero na dalszym planie, po uprzednim zaakcentowaniu innych ważniejszych wartości. Nie ma tu śladu seksualnej obsesji. Jezus formułuje po prostu ogólne wskazanie, aby nie grzeszyć. 

W postawie Jezusa widać wielką delikatność, czystość seksualną i głęboką pokorę. W tym świetle lepiej być osobą nawróconą i pokorną po grzechu cudzołóstwa, niż po faryzejsku "czystą" i pysznie pogardzającą innymi. Choć oczywiście najlepiej być pokornym i bez cudzołóstwa. Droga do czystego serca wiedzie poprzez pokorne przyjmowanie pomocy od Miłosiernego Boga...    

7 kwietnia 2014 (J 8, 1-11)
 






Potęga ufnej Wiary



             Śmierć bliskiej osoby, bolesny zawód miłosny, ciężka choroba, utrata pracy, bankructwo założonej firmy. Życie niesie z sobą wielorakie wyzwania. Nieraz są to tylko nieco trudniejsze okresy, po których wszystko wraca do ustalonego rytmu, dającego poczucie bezpieczeństwa. Ale niestety mają miejsce także wydarzenia, które związane są z doświadczeniem śmierci. Może to być  fizyczna śmierć kogoś, ale w praktyce życia znacznie częściej chodzi o jakiś fakt, który równoznaczny jest z unicestwieniem czegoś dotąd istniejącego. Coś było i oto przestaje istnieć, powodując potężną wyrwę w życiu. Pojawiają się jak najczarniejsze myśli. Zły duch widząc osłabionego człowieka, na całego zaczyna agresywnie atakować, aby zabić wszelką nadzieję. Działa bezpośrednio, ale perfidnie stara się także posługiwać zwłaszcza najbliższymi osobami. Niejednokrotnie mąż lub żona zamiast wesprzeć, „dobija gwóźdź do trumny”… 

Gdy człowiekiem wstrząśnie „śmiertelne wydarzenie”, warto obficie czerpać z ewangelicznego opisu wskrzeszenia Łazarza (Por. J 11, 1-45). Jezus był jego bliskim przyjacielem. I oto rzecz zdumiewająca. Gdy Łazarz poważnie zachorował, Jezus nie udał się od razu z pomocą. Wyraźnie czekał i dotarł do Betanii dopiero po czterech dniach po jego śmierci. Po przyjściu, jako człowiek o wrażliwym sercu, wzruszył się i płakał po stracie ukochanego przyjaciela. Ale rzecz wielkiej wagi, nie były to czarne łzy beznadziei, ale jasne łzy nadziei i miłości. Jezus nie uległ negatywnym myślom.  Wręcz przeciwnie. Mając przed oczami zmarłego człowieka, wypowiedział jak najbardziej pozytywną modlitwę dziękczynną. 

Uderzające! Choć Łazarz jeszcze leżał w grobie jako zmarły, Jezus nie ograniczył się tylko do błagalnej prośby, ale już dziękował Bogu za wysłuchanie modlitwy. „Ojcze, dziękuję Ci, żeś Mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że Mnie zawsze wysłuchujesz”. Dopiero po tym dziękczynieniu powiedział do Łazarza: „Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!”. I tak rzeczywiście się stało. To, za co Jezus już dziękował jeszcze przed zaistnieniem, potem realnie się dokonało. Rzeczywistość w pełni niejako dostosowała się do Jezusowej modlitwy dziękczynnej. Dodatkowo w pełni stało się zrozumiałe, dlaczego Jezus nie chciał przyjść wcześniej. Gdyby dotarł do Łazarza przed śmiercią, wtedy dokonałby „tylko” cudu uzdrowienia z choroby. Dotarcie po czterech dniach od śmierci radykalnie zmieniało optykę całego wydarzenia. W wierzeniach ludowych uważano bowiem, że dusza krąży jeszcze przez trzy dni w pobliżu zwłok zmarłego i dopiero potem oddala się w zaświaty. Dla wszystkich stało się więc jasne, że Jezus dokonał nie tylko cudu uzdrowienia z choroby, ale stał się sprawcą cudu wskrzeszenia, przywracając ze śmierci do życia. W ten sposób przygotowywał także serca do wiary w Zmartwychwstanie. Ogromnie ważne! Początkowo  „zły brak” uzdrowienia okazał się „wielkim dobrem wskrzeszenia”. Bezsens okazał się Wielkim Sensem.  

Całe to wydarzenie niesie z sobą  wielkie przesłanie Nadziei wobec wszelkich doświadczeń śmierci na drodze doczesnego życia. Nie można wtedy poddać się czarnym, negatywnym myślom. A co w takim razie robić? Otóż najpierw najlepiej przypominać sobie prawdę, że jest Wszechmocny Bóg Ojciec, który wie, czego nam potrzeba. Następnie trzeba  trzymać się dobrej myśli, że „śmierć” ma sens, choć doraźnie wygląda jako bezsens. Kolejny krok to gorąca modlitwa do Jezusa, ale prowadzona w duchu dziękczynienia. Najlepiej dziękować już za to,  czego jeszcze wprawdzie nie ma, ale czego pragniemy, aby było. Potem niezbędne jest podejmowanie możliwie najlepszych działań, wedle sumienia i możliwości. Wreszcie trzeba przyjmować wszystko z ufną wiarą, jako najlepszą odpowiedź „wskrzeszenia” w swej sytuacji życiowej. 

Oto metoda praktycznego i skutecznego działania, oparta o najdoskonalszy przykład samego Jezusa Chrystusa… Taka droga prowadzi do „wskrzeszeń” na ziemi i do ostatecznego Zmartwychwstania na Życie wieczne w Chrystusie…          

6 kwietnia 2014 (J 11, 1-45)