Sens Komunii świętej


„Czy mogę przystąpić do Komunii świętej?”. Jeśli takie pytanie powstaje w sumieniu to bardzo dobry znak. Najwyraźniej nasze serce bije z miłosną wrażliwością, umysł zaś poszukuje odpowiedzi zgodnej z Wolą Bożą.  Aby odnaleźć optymalną drogę w przeżywaniu Komunii świętej, trzeba uświadomić sobie fundamentalną prawdę. Przede wszystkim, nie chodzi o otrzymywanie „czegoś”, ale o zaistnienie serdecznego spotkania „z Kimś”. Jezus mówi o sobie: „Jam jest chleb życia”. Znaczy to, że Komunia święta jest Chlebem Życia, który utożsamia  się z Osobą Jezusa. W tym świetle, warto wyróżnić trzy odmienne ludzkie zachowania. 

Przy pierwszej postawie, Komunia święta sprowadzona jest do poziomu „należnej rzeczy”. Przyjmujący uważa, że Komunia święta po prostu mu się należy. Taka postawa może charakteryzować osoby, które nie mają bliższego związku z Kościołem, ale także regularnych uczestników Mszy Świętej. U pierwszych dominuje „bezmyślna konsumpcja”, zaś u drugich „pyszna pretensjonalność”. Dla Jezusa to bardzo bolesne doświadczenie. Wprawdzie jest fizycznie przyjęty, ale w duszy przyjmującego doświadcza wielkiego poniżenia. Czuje się jak przedmiot, gorzej od psa traktowany; ewentualnie traci oddech, zaczadzony faryzejską pychą.  

W drugim przypadku, Jezus cierpi z zupełnie innego powodu. Otóż jest to sytuacja, gdy ludzie mogą przyjmować Komunię świętą, a jednak  tego nie czynią. Wspaniale, że w punkcie wyjścia pojawia się refleksja odnośnie możliwości przyjęcia Komunii świętej. Ale niestety, sformułowana odpowiedź jest błędna; najczęściej z powodu nieprawidłowego rozumienia Eucharystii. Otóż Komunia święta jest postrzegana jako swoista „nagroda za dobre sprawowanie”; „Jezusowy order Eucharystyczny” dla silnych wzorców moralnych. Świadomość popełnionych grzechów wyzwala lęk przed grzechem świętokradztwa. Występuje tendencja do traktowania każdego nieco większego grzechu jako ciężkiego. Szatan, widząc takie rozumowanie, jeszcze bardziej podsuwa przewrotne myśli i upewnia: „Tak, nie wolno ci, jesteś wielkim grzesznikiem. To tylko pokarm dla świętych”. W rezultacie  cel zostaje osiągnięty: człowiek nie przyjmuje Chleba Życia i zaczyna umierać z duchowego głodu.

Wreszcie docieramy do najlepszej drogi, wedle Woli Bożej. Tym razem człowiek przyjmuje Komunię świętą i czyni to w sposób zgodny z zamysłem samego Pana. W pełni zostaje przyjęte słowo:  „Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie  będzie” (J 6, 35).  Warto uchwycić najważniejsze prawdy, przy tej właściwej postawie. 

Otóż Komunia święta jest tutaj przeżywana jako Miłująca Osoba, która obdarza życiem. W miejsce stwierdzenia „idę do Komunii świętej”, pojawia się wewnętrzne przekonanie: „idę na spotkanie Jezusa w Komunii świętej”. Świadomość stanięcia „twarzą w Twarz” wyzwala akt głębokiej pokory. Z głębi serca wydobywa się pełen uniżenia głos: „Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie!”. Nie ma tu bezmyślnej pretensjonalności, ale występuje ciche łkanie wygłodzonego i spragnionego grzesznika, ufającego w Miłosierdzie Pana. Dzięki uniżeniu człowieka, Wcielona Miłość może przyjść i uświęcić jego ciało i duszę. Komunia święta gładzi więc grzechy, oczywiście  oprócz śmiertelnych. 

Gdy człowiek gorąco pragnie spotkania z Jezusem i ma w sercu „wielkie uniżenie”, wtedy raczej nie jest w stanie grzechu śmiertelnego. Wówczas może, a właściwie powinien, zawsze przyjmować Komunię świętą, gdy jest na Mszy świętej. Grzech śmiertelny, czyli stan zerwanej relacji z Bogiem, może wystąpić, gdy jest brak zainteresowania Komunią Świętą lub pyszne żądanie na zasadzie należności (wtedy niezbędna jest sakramentalna spowiedź, aby odbudować zerwaną relację pokory i miłości wobec Boga). 
Jezus w Komunii Świętej karmi, uzdrawia, umacnia i uświęca nasze dusze i ciała. Tylko On jest Bożym Chlebem na życie doczesne i jedynym Pokarmem na Życie Wieczne.            

7 maja 2014 (J 6, 35-40)
 
       



Droga...Prawda...Życie


Trzy wielkie tęsknoty ludzkiego ducha: dobra droga, pełna prawda i głębokie życie. Droga daje o sobie znać poprzez nieustanny bieg myśli i działań, w świecie wewnętrznym i zewnętrznym. Prawda jest wielkim wołaniem, aby pomiędzy deklaracjami i realizacjami istniała uczciwa zgodność. Życie wciąż od nowa pulsuje dążeniem do tego, aby istnieć, kochać  i rozwijać się.

Niestety, codzienność usiłuje wtłoczyć nas w ramy obrazu, na którym dominują zupełnie inne barwy. Jakie? Ustanie, zakłamanie i uśmiercenie. Jakże to przykre odczucie, gdy bezwład ogarnia człowieka. Wewnętrznie paraliżujący głos woła: „Dalsza walka nie ma sensu”. Bezruch i bezsens. Najlepiej położyć się, usnąć i już nigdy nie wstać. 

Udręczenie wyzwala wewnętrzną podatność na zakłamanie. Blichtr pokusy objawia się poprzez praktyczność nieprawdy. Jedno deklarujemy za najlepsze, ale co innego doświadczamy jako najbardziej atrakcyjne. Nie chodzi tylko o pewien błąd. Jest to wielkie ciśnienie do wyboru tego, co jest niezgodne z uznawaną teorią. Potem zakłamane wnętrze skrupulatnie nieprawdę zaczyna usprawiedliwiać  i traktować jako uzasadnioną prawdę.  

Zakłamanie prowadzi w prostej linii do zamierania sumienia i uśmiercania duszy. Dokonuje się tu rozgrywka wysoce wysublimowana. Wedle zamiaru Stwórcy, tylko prawda jest w stanie obdarzać życiem. Przebiegły diabeł korzysta z tej zasady, inteligentnie nieprawdę  nazywa prawdą. I w ten oto sposób nieprawda zaczyna paradować w todze wielkiego dawcy życia. Ileż spektakularnych sukcesów i radości życia daje ludziom „alternatywna realizacja” Przykazań! Zakłamanie ma moc stworzyć piękny pozór życia. Ale niestety, pomimo zewnętrznego blichtru, wewnętrznie duszę toczy uśmiercający rak. 

W sumie, w tym wszystkim można nieźle się pogubić. Warto więc zwrócić uwagę na szalenie intrygujące słowa Jezusa na temat swej tożsamości: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem” (J 14, 6).  Bezcenne ustawienie optyki życiowej. Jezus nie ogranicza się do stwierdzenia, że jest Przewodnikiem, który pokazuje prawdziwe zasady na drodze życia. Chrystus określa siebie mianem tego , który jest Drogą, Prawdą i Życiem. W ten sposób Droga, Prawda i Życie stają się Konkretną Osobą, która jest zarazem Bogiem i Człowiekiem. Aby choć troszkę uchwycić sens tych słów, trzeba poddać się wstępnej terapii oczyszczającej. 

Przede wszystkim niezbędne jest zatrzymanie się, aby lepiej zobaczyć swoją życiową drogę. Bez takiego zatrzymania się, jesteśmy skazani na „stojący paraliż” lub na „niecierpliwą gonitwę”. Pierwszym owocem takiego oglądu jest dostrzeżenie noszonego w sobie zakłamania. Ujrzenie swego zafałszowania pozwala z kolei uświadomić sobie miejsca, gdzie umieramy. Kto chce iść do przodu, musi przyznać się do istnienia obszarów, gdzie zamiast rozkwitu życia, w rzeczywistości postępuje zjawisko obumierania. W ten sposób niejako docieramy do pierwotnej tęsknoty troistej: dobrze iść, żyć głęboko i prawdą oddychać. 

Jezus jest doskonałym obrazem Boga Ojca.  Dlatego może doskonale odpowiedzieć na nasze tęsknoty. Aby skorzystać z tej propozycji, trzeba wejść w osobistą relację z Jezusem. Jak to zrobić? Otóż nie ma innej możliwości, jak po prostu przyjść z tym wszystkim, co mnie wypełnia. Wchodzę w strefę Obecności Jezusa i poprzez modlitwę odsłaniam szczerze swe wnętrze. Dzięki temu, moja droga życiowa staje się cierpliwym rozwojem. Nie stoję bezczynnie. Nie pędzę bez sensu. Idę cierpliwie krok po kroku. Stąpam po Drodze, którą jest Jezus. Prawda Wcielona z kolei nasyca mnie sobą. Wewnętrzne sprzeczności i rozbicia przeobrażają się w integralną i harmonijną całość. Wnętrze zaczyna stanowić spójność deklaracji i realizacji. To wszystko powoduje, że życie przybiera postać „zielonego ogrodu”. Ujawnia się emanacja  Chrystusowego Życia. To Boże Życie daje siłę naszemu ludzkiemu życiu. Życiodajny heroizm Ewangelii, codziennie wcielanej.

6 maja 2014 (J 14, 6-14)



Dwie motywacje w poszukiwaniu


           „Szukam fascynującego człowieka”. Czy takie poszukiwanie można automatycznie uznać za coś dobrego? Czy pragnienie tego rodzaju na pewno prowadzi do szczęśliwego finału? Niestety, nie można udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Poszukiwanie „Boskiego” człowieka  może być bowiem inspirowane radykalnie odmiennymi motywami. W zależności od rzeczywistej motywacji, finał podjętej drogi stanie się radosnym zwycięstwem lub tragiczną porażką. Aby szczęśliwie dotrzeć do celu, warto bliżej rozpracować kwestię. 

Wielką pomocą jest ewangeliczna scena, w której tłum poszukuje Jezusa po cudownym rozmnożeniu chleba. Poszukujący są naprawdę mocno zdeterminowani. Mają świeżo w pamięci niezwykłe wydarzenie. Wreszcie porządnie się najedli, niektórzy być może po całych latach głodowania. Autor cudu zaprezentował nadludzkie możliwości. Tłum zawzięcie szuka więc „Boskiego człowieka”, którego ostatecznie odnajduje. I oto zamiast kolejnych kojących sycących chlebów, poszukujący otrzymują od Mistrza „bardzo zimny prysznic”: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Szukacie Mnie nie dlatego, żeście widzieli znaki, ale dlatego, żeście jedli chleb do sytości” (J 6, 26; dosłownie z greckiego: „Amen, amen mówię wam, szukacie mnie nie bo ujrzeliście znaki, ale bo zjedliście z chlebów i nasyciliście się”).

W świetle tego wyjaśnienia, wyraźnie widać dwa rodzaje motywacji. Zarazem są to dwa całkowicie odmienne podejścia do „Boskiego” człowieka: „dystrybutor sycącego chleba” lub „znak Boga”. W pierwszym przypadku, początkowo występuje pewna złudna iluzja. Fascynujący człowiek postrzegany jest jako „Boże wcielenie”. Poszukujący gotów jest nawet  obwołać go „królem” swojego życia. Ale niestety smutna prawda wygląda zupełnie inaczej. Rzeczywistym motywem nie jest ten wspaniały człowiek, ale jego chleb, który daje nasycenie. Poszukiwany człowiek pełni jedynie rolę użytkowego dystrybutora. Dla tłumu, Jezus tak naprawdę się nie liczył, a jedynie Jego „sycący chleb”.  Gdy chleba nie było, w miejsce uwielbienia pojawiło się „ukrzyżowanie”. 

Tak  oto otrzymujemy   wytłumaczenie wielu tragicznych ludzkich historii. W odniesieniu do Boga, gdy „coś” było potrzebne, wtedy Bóg był namiętnie poszukiwany i bombardowany błaganiami. Gdy jednak zaspokojenie przeminęło lub nie zostało udzielone, wtedy „gorąca wiara” zamieniła się w niewiarę. W wymiarze ludzkim, widać to w relacjach, które początkowo emanowały pozornym blaskiem szczęścia i miłości. Potem wszystko się rozpadło. Dlaczego? Bo nie liczył się w rzeczywistości drugi człowiek, ale jego „nasycający chleb”. Tym chlebem jest często atrakcyjność seksualna, posiadane pieniądze lub wpływowe stanowisko. W przypadku seksualności, jakże to bolesne, gdy ciało ludzkie jest tylko „materią do konsumpcji”. Rzeczywistym przedmiotem fascynacji jest wtedy otrzymywane zaspokojenie seksualne, a nie drugi człowiek. Gdy takiego zaspokojenia już nie ma, wtedy człowiek-dystrybutor zostaje porzucony.   

Sytuacja wygląda całkowicie odmiennie, gdy człowiek postrzegany jest jako „znak Boga”. Jezus tłumaczy sens podejmowanego dzieła: „ zamierzone przez Boga, abyście uwierzyli w Tego, którego On posłał” (J 6, 29). Tym razem człowiek liczy się jako człowiek. Co więcej, jego twarz staje się Twarzą samego Chrystusa. Ciało przestaje być jedynie fragmentem doraźnej materii; staje się pięknym drogowskazem, prawdziwie wskazującym na  Boga. Seks, pieniądze, władza zostają napromieniowane Bożą Obecnością. Nie pełnią już roli ulotnych bożków, lecz na różny sposób stają się środkami w realizacji Bożych planów. Czysty dotyk lub obraz ciała staje się uobecnieniem Boga. Ciało zamiast prowadzić do materialnego rozpadu, pozwala doświadczyć Bożej Jedności, utrwalonej w Chrystusie na Wieczność. Pieniądze i władza zostają przeobrażone w chleb, który mocą Eucharystii staje się Ciałem Chrystusa, dającym życie Wieczne. Oto głęboki sens smakowania sycącego chleba: pokochać jego dawcę, który wskazuje na Chrystusa, jedyny Boski Pokarm na wieki.   

5 maja 2014 (J 6, 22-29)
.