„Szczęściarz” i „nieszczęśnik” na drodze
miłości. Miłosne zwycięstwa i porażki... Od czego to zależy? A może „fart” lub
„niefart” zapisane są „odgórnie w gwiazdach”? Żadną miarą! Na początku wszyscy
otrzymujemy od Boga „uszczęśliwiający napój miłości”. Ale potem jedni myślą,
jak się go napić, a inni, jak go wylać…
W przeżywaniu miłości istotne znaczenie ma
sposób myślenia. Niejednokrotnie pragniemy kochać jedynie wedle naszej
egoistycznej wizji miłości. Nie bierzemy pod uwagę tego, jak drugi człowiek
pragnie być przez nas kochany. Lubiąc np. najbardziej zupę pomidorową, chcemy
automatycznie taką samą zupę przygotować drugiej osobie. Ale przecież ta osoba
może rozkoszować się inną zupą! Co więcej, zupa pomidorowa może być dla niej
„smutną strukturą”, której spożycie stanowi bolesne doświadczenie
egzystencjalne. W ten sposób to, co wydaje się być dla „kochającego” darem
miłości nieraz okazuje się być dla „kochanego” „darem cierpienia”. Zjedzenie
„smutnej zupy” z „radością w sercu” to już zupełnie inna kwestia…
Prawdziwie kochający podejmuje trud zrozumienia,
co stanowi ulubioną zupę kochanej osoby. Przygotowanie takiej zupy zostanie
odebrane jako wzruszający „znak miłości”. Jeśli ktoś jednak uprze się
"przy pomidorowej”, wówczas ewentualna „porażka miłosna” nie będzie
przejawem „złego fatum”. Będzie to konsekwencja egoizmu, który tkwi w
twierdzy swych wyobrażeń i oczekiwań.
Tak! Kluczem do zwyciężania w świecie miłości
jest praca nad coraz lepszym i głębszym zrozumieniem tego, jak drugi człowiek
pragnie być przez nas kochany. Najczęstszym powodem porażek jest to, że chcemy
kochać drugiego wedle „naszych zbawiennych wyobrażeń”. Wtedy powstaje
przedziwna sytuacja. Kochający sądzi, że obdarza „wielką miłością”, a kochany
może odbierać to jako „wielki brak miłości”. Co więcej, u obdarzanego powstaje
bolesne pytanie. Jak to możliwe, że takiej prostej rzeczy nie rozumie i nie
dostrzega?
W przypadku takiego dysonansu ujawnia się smutna
sprawa, że „przygotowywana zupa” nie jest owocem wsłuchania się w Ducha
Świętego. Stąd bierze się bolesny brak zrozumienia tego, co najlepiej byłoby
zrobić. Jeśli człowiek jest podłączony do Ducha Świętego, to wtedy
zyskuje wewnętrzne światło. Duch Święty doskonale wie, jak drugi człowiek
pragnie być kochany i oczywiście chce nam tę wiedzę przekazać. Gdy nawiązujemy
relację z Duchem Świętym, wówczas otrzymujemy niezbędną dawkę „informacji
strategicznych”. Zaczynamy orientować się, jak jest „umeblowane” wnętrze
drugiego. Takie zrozumienie „wcielone” w adekwatny czyn prowadzi do zaistnienia
„dialogu miłości”.
Przy czym trzeba dodać, że nie można spełniać
pragnień, które po rozpoznaniu okazały się być sprzeczne z Dekalogiem. W tym
sensie, w relacji do Jezusa sprawa jest bardzo prosta. Każde Jego pragnienie
jest absolutnie zgodne z Wolą Ojca. Tak więc wobec Jezusa najważniejsze jest
to, aby mieć coraz lepsze i głębsze zrozumienie tego, jak pragnie być we
wszystkim kochany. Potem „wystarczy” tak czynić, a nie „po swojemu”.
Jak zyskać zrozumienie Jezusa i człowieka? Bezcenną odpowiedź daje nam Jan
Chrzciciel, który za prorokiem Izajaszem woła: „Jam głos wołającego na pustyni”
(por. J 1, 19-28). Tak! Dzięki wieloletniej obecności na pustyni, Jan otworzył
swe serce na Ducha Świętego; dogłębnie zrozumiał, jakiej służby Jezus od niego
oczekuje. Posłuszny Bożemu światłu, swą posługą sprawił Jezusowi wielką radość.
Tak! Doświadczenie „pustynnej ciszy i samotności” pozwala usłyszeć głos
Ducha Świętego, który pomaga zrozumieć, jak Jezus pragnie być przez nas
kochany. Najważniejsze jest to, aby kochać Jezusa tak, jak On sam tego pragnie.
Podobnie z każdym człowiekiem, którego pragnienia w danej sprawie są zgodne z
Wolą Bożą. Oto ważna inspiracja do zwyciężania na drodze miłości Boga i
człowieka. Jeśli chcemy być „szczęściarzami w miłości”, potrzebujemy
„pustynnych przestrzeni”, zgodnie z naszym życiowym powołaniem.
Panie, uzdrawiaj mnie na pustyni ze ślepoty i głuchoty, abym choć troszeczkę cokolwiek zrozumiał...
2 stycznia 2015 (J 1, 19-28)