Choroba ciała… Gdy przyjdzie, fizyczne
uzdrowienie nie może stać się centralnym problemem życiowym. Przede wszystkim
jest to wielkie duchowe wyzwanie. Leczenie jest oczywiście bardzo ważne, ale
żadną miarą nie jest najważniejsze! Kto jest totalnie skoncentrowany jedynie na
odzyskaniu zdrowia, poprzez leki lub modlitwy, tak naprawdę idzie ku duchowej
przepaści. W perspektywie zbawienia, to śmiertelnie niebezpieczne…
Powodem wyzdrowienia może być dobra
terapia medyczna, modlitwy o uzdrowienie lub zmiana na lepsze, medycznie
niewytłumaczalna. Wspaniale, że choroba ustąpiła. Niestety, zdarza się, że
chory, powróciwszy do zdrowia, zamiast spokornieć i zmądrzeć, jeszcze bardziej
popada w grzechy. „Choroba niczego nie nauczyła”. W takich przypadkach można
przyjąć, że na początku istniał poważny problem duchowy, np. egoizm lub pycha.
Bóg dopuścił chorobę, aby pomóc w duchowym uzdrowieniu. Tragedia, że szansa
została zmarnowana…
W Ewangelii jest znamienny epizod, który dotyka
tej problematyki (por. J 5, 1-16). Jezus uzdrawia człowieka, który przez
trzydzieści osiem lat „cierpiał na swoją chorobę”. Rozwój sytuacji pokazał, że
uzdrowiony nie podjął poważnej refleksji nad swym życiem duchowym. Jedynie
obmyślał, jak wrócić do zdrowia. Gdy Jezus zapytał go „czy chcesz stać się
zdrowym”, konstrukcja odpowiedzi wyraźnie pokazała „egoistyczny utylitaryzm”.
Taka postawa charakteryzuje się postrzeganiem drugiego człowieka jedynie jako
narzędzia „na własny użytek”. W sercu nie ma wdzięcznej miłości. Utylitarysta
skupiony jest tylko na sobie i na swoich korzyściach.
Człowiek, uzdrowiony przez Jezusa, nie potrafił
okazać wdzięczności. Najgorsze jednak było to, że zalękniony o siebie, aby nie
podpaść faryzeuszom, był gotów wprowadzić swego dobroczyńcę w poważne kłopoty.
Dlatego Jezus przy kolejnym spotkaniu mocno ostrzegł: „Oto wyzdrowiałeś. Nie
grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło”. Niestety,
nic nie dotarło. Wkrótce dokonało się „coś gorszego” niż niewdzięczność.
Uzdrowiony „odszedł i doniósł” na swego darczyńcę faryzeuszom . Dokonał się akt
zdrady, która była motywowana skrajnie egoistyczną troską tylko o siebie.
Uzdrowiony nie pomyślał o krzywdzie, jaką może wyrządzić Jezusowi, którego
zaczęto prześladować za uzdrowienie w szabat. Zapewne Bóg dopuścił chorobę, aby
pomóc na drodze nawrócenia. Szansa została zaprzepaszczona. W takich
przypadkach, gdy człowiek powróci do zdrowia, najczęściej wchodzi na drogę
jeszcze większego zła niż wcześniej.
W sytuacji choroby obmyślanie różnych strategii
uzdrowienia nie może być w centrum. Najważniejsze jest duchowe pytanie: jaki
jest sens mojej choroby? Co Bóg chce mi powiedzieć poprzez zaistniałą chorobę?
Taka refleksja jest bezcennym środkiem, aby
lepiej zdiagnozować swe duchowe i moralne problemy. Wielu ludzi, poprzez
chorobę, doświadczyło świętej metamorfozy. Poważnie przemyśleli swe życie.
Dzięki temu w miejsce egoizmu i utylitaryzmu pojawiła się miłość i wdzięczność.
W każdym przypadku choroba jest bezcennym darem, aby dalej wzrastać w pokorze.
Kto już był „w miarę pokorny”, może dalej pogłębiać swe uniżenie przed Bogiem.
Kto tryskał pychą, może przeobrazić się w pokornego. Droga świętości w chorobie
polega na tym, aby przede wszystkim koncentrować się na Bogu i życiu duchowym.
Nie jest to ze stratą dla zdrowia. Wręcz przeciwnie! Jednym z owoców takiej
postawy jest powstanie optymalnych warunków do fizycznego uzdrowienia.
Bardzo ważne! Z samego faktu fizycznej choroby
absolutnie nie możemy wyciągać wniosków o duchowym stanie drugiego człowieka.
To byłby karygodny osąd! Sens analizy relacji pomiędzy chorobą i stanem duszy
polega na tym, aby mieć materiał do refleksji nad własnym życiem. Ewentualnie
możemy dać komuś treści do samodzielnej refleksji nad sobą. Trzeba bowiem
pamiętać, że Bóg dopuszcza chorobę także wtedy, gdy zaprasza do posłusznego
uczestniczenia w misterium swego cierpienia. Jest to wezwanie do jeszcze
większego heroizmu świętości.
Chrześcijanin chorobę przeżywa zawsze jako czas
wzrastania w zjednoczeniu z Jezusem. Wtedy choroba staje
17 marca 2015 (J 5, 1-16)