Tajemnica relacji małżeńskich... Jedne z nich
pięknie się rozwijają, inne kończą się nawet wrogim rozstaniem. Dlaczego tak
się dzieje? Wiele światła rzuca odpowiedź na pewne pytanie. Jakie? Co było
powodem stanięcia na ślubnym kobiercu? Jaki był motyw poszukiwania drugiej
osoby?
Zdarza się, że po solidnych rekolekcjach dla
narzeczonych niektóre pary otwierają oczy i czym prędzej rezygnują z pomysłu
wspólnej drogi, odkrywając, że w zaślepieniu brnęli do przepaści cierpienia. Oj
wielka to łaska w ostatniej chwili uniknąć decyzji, która codzienność
zamieniłaby w gehennę wielorakiej przemocy oraz powikłań uczuciowych, prawnych
i ekonomicznych. Kto już jest w ważnym małżeństwie, bardzo sensownie uczyni,
stawiając sobie cyklicznie pytanie: czego szukam? To cenna prewencja, która
może uchronić nawet przed rozwodem. Kto stoi, niechaj baczy, aby nie upadł! A
jeśli nie ma jakiegoś fundamentalnego zagrożenia, to dzięki dokonanym odkryciom
wspólne życie na ziemi może jeszcze bardziej stawać się przedsmakiem Nieba.
Cenną intuicję daje ewangeliczny opis zachowania
„ludzi z tłumu”, którzy po cudownym rozmnożeniu chleba „szukali Jezusa”. Jezus
nie był zachwycony tym poszukiwaniem, wskazując na poważny problem w obszarze
motywacji: „Szukacie Mnie nie dlatego, żeście widzieli znaki, ale
dlatego, żeście jedli chleb do sytości” (por. J 6, 22-29). Oto wyjaśnienie
wielu życiowych porażek. Chodzi o to, że celem poszukiwań jest tylko „chleb”.
Liczy się jedynie świadomość własnych potrzeb fizycznych. Jezus dokonał cudu
rozmnożenia, aby obudzić świadomość Boga. Niestety, nie został zrozumiany. Cud
zinterpretowano na poziomie fizycznego zaspokojenia. Dlatego szukano Jezusa,
aby ponowił wcześniejszy stan nasycenia.
Sytuacja ta wiele tłumaczy odnośnie „płomiennych
relacji miłosnych”, które z czasem przekształcają się w rozstanie.
Najgorzej, gdy to oznacza rozwód. Celem poszukiwania drugiej osoby było
niejednokrotnie zaspokojenie własnych potrzeb fizycznych: seksualnych,
emocjonalnych lub typowo finansowych. Emocje mogą czasowo przysłonić prawdziwy
obraz sytuacji. Niby „to coś” wygląda na miłość, a tak naprawdę jest
egoistycznym pożądaniem. Nie liczy się osoba, ale tylko jej ciało lub
pieniądze. Jeśli narzeczeni odkryją taką prawdę i przynajmniej u jednej ze
stron nie ma żadnej woli zmian, wtedy lepiej się rozstać, aby uniknąć
późniejszego rozwodu lub „martwej koegzystencji”. Jeśli już małżeństwo
zaistniało, wtedy gdy dominuje pożądanie, nie pozostaje nic innego, jak odkryć
zbawienny dar miłości …
W świecie miłości druga osoba jest poszukiwana dlatego, że jest
„znakiem”. W rozumieniu Jezusa „znak” jest tym, co wskazuje na Boga. Taki był
sens cudu rozmnożenia chleba. Wedle tej logiki miłość oznacza relację
międzyludzką, w której drugi człowiek jest postrzegany jako Boży znak. Czyli
osoba jest poszukiwana dlatego, że wskazuje na Boga. Wspaniale ilustrują to
przypadki, gdy osoby nawet niewierzące poprzez zaistnienie miłości zbliżają się
do Boga. Obecność ukochanej osoby staje się powodem do zaistnienia ewangelicznej
wiary. Skoro ona, on istnieje, to znaczy, że Jezus jest i mnie kocha. Pojawia
się wtedy modlitwa dziękczynna. Bóg jest uwielbiany, że podarował tak piękną
osobę. Tak więc w miłości osoba, będąca celem poszukiwań, jest przeżywana jako
znak Boga.
To nie oznacza negacji „chleba”. Bóg udziela
niezbędnych łask, aby potrzeby fizyczne mogły być zaspokojone
optymalnie na poszczególnych etapach trwania relacji. Święty paradoks polega na
tym, że rezygnacja z pierwszoplanowej roli „chleba” sprawia, że Bóg potem mocą
łaski tego „chleba” daje jeszcze więcej, niż normalnie natura pozwala.
Małżeństwa, w których żona i mąż są dla siebie ewangelicznym znakiem Boga,
świadczą, że przeżywają piękny świat miłości zarówno duchowej, jak i cielesnej.
Bóg troszczy się o to, aby wszelkie potrzeby fizyczne, seksualne i materialne
były w pełni zaspokojone. Dzięki temu powstaje harmonia: Bóg, osoba-znak,
chleb. Niech Duch Święty pomaga nam odkrywać poprzez wszelki „chleb” samego
Jezusa, Boży Chleb na wieki…
20 kwietnia 2015 (J 6, 22-29)