W życiu łatwo można się pogubić. Tak wiele
różnych możliwości, propozycji i obietnic. Współczesny świat przypomina
labirynt o bardzo skomplikowanym układzie krętych korytarzy. Natłok wielu spraw
potęguje uczucie chodzenia po omacku. Brak klarownych perspektyw wyzwala podskórny
lęk i egzystencjalną niepewność. Gdy przychodzi poczucie „kręcenia się w
kółko”, obawy jeszcze bardziej narastają. Czy istnieje jeszcze nadzieja na
znalezienie szczęśliwego rozwiązania? A może nieustanne błądzenie jest już
dożywotnim wyrokiem na trwanie w „zapędzonym labiryncie bezsensu”?
Głębokie źródło współczesnych problemów tkwi w
tym, że człowiek sam usiłuje poruszać się po zagmatwanej konstrukcji życiowego
labiryntu. Największą samotnością nie jest jednak brak drugiego człowieka, lecz
Boga. Nie jest to zwykłe zapomnienie. W zakamarkach podświadomości Bóg przez
wielu ludzi jest postrzegany jako „Wielki Podglądacz”, który nieustannie
wszystko obserwuje; nic przed Jego natarczywym spojrzeniem nie da się ukryć.
Osoba, która podgląda, nie budzi dobrych uczuć. Wręcz powstaje reakcja braku
zaufania, zawstydzenia, oburzenia i odrzucenia kogoś, kto narusza przestrzeń
intymności i odziera z godności. Gdy Bóg jest wpisany w takie ramy, najczęściej
nieświadomie zostaje z życia usunięty. Religijna obojętność jest tylko reakcją
wtórną. Pierwotnym powodem jest brak poznania prawdy, nieufność i niechęć.
Ten proces wyraziście ilustruje wspomnienie
pewnego ateistycznego myśliciela. Jako dziecko bawił się zapałkami i zapalił
dywan. Aby ukryć nieco nadpalone miejsce, zamalował je farbą. Wtedy doświadczył
w swej głowie spojrzenia Boga, który pomimo pieczołowitego zamaskowania
„grzeszku” i tak wszystko widział. To poczucie bycia obserwowanym wyzwoliło w
nim dziecięcą złość i oburzenie . Z upływem lat w umyśle tego człowieka
utrwaliła się wizja złego Boga, który bezczelnie i wścibsko wszystko podgląda.
A Bóg przecież powinien być dobry i taktowny... Takie rozumowanie doprowadziło
do odrzucenia wiary w miłującego Boga. Jedną z konsekwencji takiego przekonania
stał się smutny opis ludzkiego istnienia jako „mdłości”...
Powiedzmy szczerze. Człowiek o
własnych siłach nie da sobie rady w korytarzach życiowego labiryntu. Ale nie
jesteśmy skazani na samotną wędrówkę. Dla chrześcijan labirynt ma sens
pozytywny i był nieraz stosowany w sztuce jako symbol „drogi jerozolimskiej”
lub wyobrażenie pielgrzymki do Ziemi Świętej. Takie podejście ma głębokie
uzasadnienie w zapewnieniu, które pewnego razu Jezus aż trzykrotnie powtórzył:
„A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie” (por Mt 6, 1-18). Tak!
Bóg wszystko dostrzega; nawet rzeczy najbardziej ukryte. Ale nie jest to jakieś
pożądliwie i ciekawskie podpatrywanie. To, że przed Bogiem nic nie możemy
ukryć, jest wielkim dobrodziejstwem. Boski Stwórca jest bowiem miłującym Ojcem,
który posiadaną wiedzę wykorzystuje tylko do tego, aby nam pomóc. W zagmatwaniu
labiryntowych korytarzy otrzymujemy dar „boskiej nawigacji”, który pozwala
prawidłowo iść w poczuciu sensu i bezpieczeństwa.
Jeśli z własnej winy się pogubimy, to wielka
łaska, że Bóg wie o naszych grzechach i błędach. Doskonale nam pomoże. Dobrym
obrazem tego stanu jest autentyczny przyjaciel lub kierownik duchowy. Im więcej
wie o naszych trudnościach, upadkach i upokorzeniach, tym lepiej. Dzięki
temu doświadczymy jeszcze więcej serdecznej miłości i przydatnych sugestii w
rozwiązywaniu problemów.
Bóg widzi w ukryciu także nasze dobre czyny.
Jeśli ludzie nie dostrzegają naszego trudu lub dobro odbierają jako zło, Ojciec
„wie, jak jest”. Nawet lepiej, jeśli nie jesteśmy znani jako autorzy
wyświadczanego dobra. Bóg ma „ogląd z góry" i za wszystko pięknie odpłaci.
Nie oznacza to konieczności ukrywania dobrych dzieł lub modlitwy. Istotą jest
postawa wewnętrzna. W perspektywie nieba, najważniejsza jest czysta intencja.
Gdy cokolwiek czynimy ze względu na Boga, na pewno zdążamy do wyjścia z
„ziemskiego labiryntu”, aby wejść do nieba (z ewentualną pomocą czyśćca). Boże,
bądź uwielbiony, że widzisz absolutnie wszystko, co robimy. Wspaniale, że przed
Tobą nic nie pozostaje w ukryciu…
17 czerwca 2015 (Mt 6, 1-18)