Każdy z nas ma jakieś przeznaczenie. Czy jest to
„los zapisany w gwiazdach” przez bezosobowe siły? Oczywiście, że nie!
Istnieje Bóg, który stwarzając, jednocześnie obdarza specyficznym powołaniem
życiowym. Nie jest to tyrański przymus, ale serdeczna propozycja, która
może być przyjęta lub odrzucona. Potęga wolności! Niestety, umysł ludzki może
ulec żałosnej iluzji, że sam wie doskonale, co dla siebie lub dla kogoś jest
najlepsze. Serce jest w stanie dogłębnie zaangażować się, aby realizować własną
wizję miłości, lekceważąc Boską Miłość.
W Ewangelii znajdujemy znamienne zdanie: „Bo
wielu jest powołanych, lecz mało wybranych” (por. Mt 22, 1-14). Tak!
Wielu jest przez Boga powołanych na dany rodzaj „uszczęśliwiającej uczty”, ale
tylko niewielu w pełni przyjmuje i podejmuje to zaproszenie, wchodząc w ten
sposób do grona współpracowników Woli Bożej. Wybrani to ci, którzy
zgadzają się czynić to, do czego Bóg ich powołuje. Nie stawiają oporu Bożej
łasce, która dzięki temu może czynić życie prawdziwie owocnym. W powiązaniu z
powołaniem istnieją dwie główne pokusy w walce duchowej.
Na pierwszym etapie celem Złego jest
niedopuszczenie, aby człowiek wszedł na otrzymaną od Boga drogę powołania.
Niektórzy przeżywają potężne zmagania: małżeństwo, kapłaństwo, a może
zakon? Sprawa jest super poważna! Jezus kocha bezinteresownie. Nie będzie
mściwie karał za zły wybór. Ale kto odrzuci Jego propozycję, obierze „gorsze
rozwiązanie”, czego skutkiem stanie się narastające poczucie niespełnienia i
coraz bardziej unieszczęśliwiające przygaszenie. Co więcej, nieraz mogą
zaistnieć wielkie tragedie, których człowiek by uniknął, gdyby zamiast swego
pomysłu na życie wybrał Boży głos w sumieniu. Nie jest to „kara Boska”, ale
„samoukaranie” będące konsekwencją nieoptymalnej decyzji.
Możliwa jest także swoista „błędna
małżeńska konkretyzacja”. Otóż chodzi o to, że człowiek dobrze rozpoznaje, że
jest powołany do małżeństwa, ale wstępuje w związek małżeński nie z tą osobą,
która w planach Bożych została mu pierwotnie przeznaczona. To jedna z przyczyn
późniejszych świeckich rozwodów. Szatan posługuje się pokusą pośpiechu,
powierzchowności i przyjemnych „haczyków”. Cierpliwe przeżywanie
poszczególnych etapów znajomości, ukoronowane solidnym narzeczeństwem, jest
najlepszą pomocą w rozpoznaniu „drugiej połówki”, rzeczywiście przeznaczonej
przez Boga.
Na drugim etapie walki duchowej celem złego jest
ściągnięcie człowieka z dobrze już obranej drogi powołania. Chodzi tu o osoby,
które ufnie i właściwie powiedziały Bogu „tak”, przyjmując święcenia
kapłańskie, składając śluby zakonne czy też ślubując miłość małżeńską. Szatan
jest wściekły po pierwszej porażce, dlatego tym bardziej przypuszcza kolejny
atak. Jaką ma strategię? Prostą… Skoro ktoś już wszedł na „salę z Bożą ucztą”,
to trzeba doprowadzić do tego, aby z został z niej usunięty i ostatecznie
pozbawiony „uszczęśliwiających pokarmów”. Niestety, nieraz ten atak
kończy się sukcesem, gdy podjęte zobowiązania (ślub, śluby, przyrzeczenia)
zostają definitywnie złamane i porzucone. Można powiedzieć, że zabrakło
swoistej „szaty”, która jest niezbędnym warunkiem, aby ostatecznie znaleźć się
w gronie wybranych. Czym jest owa szata? Jest to trwanie w modlitewnym
zjednoczeniu z Bogiem, w postawie pokory, miłości i posłusznej wierności
ślubowanemu słowu.
Dla mnie, nędznika, na realizowanej drodze
powołania kapłańskiego i pustelniczego, jest bezgranicznie ważne, aby Bóg był
absolutnie jedyną Miłością oblubieńczą. Trzeba być nieugiętym i twardym jak
super-diament w realizacji opuszczenia świata. Nie można bać się wszelkich
cięć, jeśli to konieczne, aby Bóg był bezwzględnie Najważniejszą Obecnością.
Wszelka pobłażliwość to śmiertelne niebezpieczeństwo: zmarnowanie
powołania oraz skrzywdzenie innych. Tylko Bóg, w sercu niepodzielonym! Wszystko
inne może być obecne tylko na tyle, na ile wspiera relację z Jezusem i jest
wyrazem Jego Woli. Dlatego błogosławiona jest wszelka rezygnacja, która na drodze
otrzymanego powołania pomaga mi trwać w samotności oraz w ciszy i milczeniu.
Panie, udzielaj wszelkich potrzebnych łask…
20 sierpnia 2015 (Mt 22, 1-14)