Życie jest cierpieniem… Gdy zasypiasz, udręczenie
jakby znika. Ale z chwilą porannego przebudzenia ból istnienia odżywa na nowo.
Powstaje wielkie pytanie, jak przezwyciężyć napór kolejnych unicestwiających
fal? Co robić, aby w tej duchowej walce nie wpaść w diabelskie sidła, ale
odnaleźć ukojenie w Bożych objęciach, na drodze do wiecznego szczęścia?
Bezcennych „wstępem duchowym” jest zgoda na doświadczenie cierpienia. Taka
postawa podcina korzenie wszelkim „szatańskim roślinom”, które mają w sobie
„truciznę buntu”. Bunt generuje złość. Człowiek zostaje zatruty. W miejsce
miłości pojawia się nienawiść. Pragnienie dobrego tworzenia zostaje
zastąpione przez ślepą wolę złego niszczenia. Bardzo niebezpieczna jest także
pyszna nieczułość. Nieraz można spotkać ludzi, którzy chlubią się z tym, że są
mocni i zarozumiale traktują z góry cierpiących, cierpienie zaś jako przejaw
słabości. Ależ upadek! Lepiej ogromnie cierpieć niż uczynić swe serce
„kamieniem pyszałka”…
„Jak Jonasz był znakiem dla mieszkańców Niniwy, tak będzie Syn Człowieczy dla
tego plemienia” (Łk 11, 29-32). Wpatrując się w znak Syna Człowieczego, warto
dostrzec trzy cenne postawy, które pozwalają nam nieustannie nawracać się, aby
mieć właściwe odniesienie do cierpienia. Przede wszystkim trzeba pokochać samotność.
Powodem wielu męczarni jest niezaspokojone pragnienie przebywania w obecności
drugiej osoby. Dlatego samotność nie może być „wtórnym złem”, ale powinna
zyskać status „dobra pierwotnego”. Pustelnik w szczególny sposób
podejmuje życie wedle takiego rozumienia. Przy czym nie chodzi tu o samotność
absolutną, ale względną (brak człowieka, obecność Boga). Znamienne są
świadectwa małżonków odnośnie bycia samotnym w małżeństwie. Swoistym kluczem do
tego, aby „dobrze być” z drugim człowiekiem, jest uprzednia zdolność do „bycia
samemu”. Małżeństwo tym bardziej będzie szczęśliwe, im bardziej mąż i żona
potrafią żyć w samotności. Brak jej umiłowania generuje wiele dotkliwych
cierpień. Nie można zapomnieć, że ostatecznie każdy z tego świata będzie
odchodził „sam jeden”! Nauka Jezusa pokazuje wyraźnie, że droga do życia
prowadzi poprzez umieranie. Pustelnik umiera dla „bycia z kimś” i
podejmuje życie w maksymalnej samotności po to, aby w ten sposób przygotowywać
się do życia w wiecznej wspólnocie z Bogiem i drugim człowiekiem. Kto docześnie
pokocha samotność, ten zyska potężną duchową broń w zmaganiach z cierpieniem.
Zarazem jego umocnione serce stanie się jeszcze bardziej wrażliwe i czułe.
Druga postawa charakteryzuje się postrzeganiem siebie jako nicość. Mądrze
czyni ten, kto nie lęka się być „śmieciem świata”. Wiele cierpień bierze się ze
zranionej chęci „bycia kimś”. Wtedy człowiek boleśnie odczuwa wszelkie
nieprzychylne zdania na swój temat. Kto rezygnuje z oczekiwania nawet na zdrowy
szacunek wobec siebie i uważa się za nicość, ten zyskuje wewnętrzną wolność
wobec wszelkiego rodzaju opinii. Nawet największa pogarda zostaje sprowadzona
do ostrza, które ześlizguje się po „pancerzu” bycia nikim. Pojawia się
błogosławiona obojętność wobec tego, co ktoś myśli lub mówi. Najważniejsze,
abym zgodnie z sumieniem wypełniał wolę Bożą. Oto kryterium wewnętrznych
przeżyć. Wtedy wiele cierpienia znika, gdyż już nie muszę bronić swej wartości
w oczach innych ludzi. Jestem nikim i już nic nie mam do stracenia. Zgadzam
się na bycie przedmiotem szyderstwa. A nawet się cieszę, odbierając doznawaną
pogardę jak serdeczną życzliwość. Ludzkie słowa, gdy są inspirowane przez
szatana, coraz bardziej mają takie znaczenie, jak ubiegłoroczny śnieg…
Wreszcie najważniejsze, aby postrzegać swe istnienie jako owoc stwórczego
aktu Boga. Bóg nie jest demonem, który stwarza po to, aby potem
niszczycielsko zadręczać. Jeżeli z woli Boga istnieję, to znaczy,
że lepiej jest, abym istniał, aniżeli nie istniał. Po co jestem? Nie wiem!
Najważniejsze, że Bóg wie. To zaufanie w Bożą dobroć jest „złotym
drogowskazem”, który pozwala uniknąć wielu cierpień lub przeżywać je zwycięsko
na wzór Jezusa Chrystusa…
12 października 2015 (Łk 11, 29-32)