Powołanie i życie


Iść przez życie zgodnie ze swym powołaniem.... To wielka sprawa! Człowiek doświadcza wtedy wewnętrznego pokoju. Nie oznacza to rajskiej sielanki na ziemi. Kompletnie nie chodzi o to, aby było lekko i przyjemnie. Niebiańskie radości będą dopiero po śmierci. Nawet wtedy, gdy dogłębnie doświadczamy „to jest to”, docześnie pojawią się liczne zmagania, wielkie trudy, a nawet potężne krzyże. Ale istotna jest świadomość, że „nic lepszego dla mnie” na ziemi już nie istnieje. Liczy się fakt, że dobrowolnie pragnę prowadzić określony sposób życia czy też wykonywać taki, a nie inny zestaw prac i obowiązków. Gdy wnętrze przenika jednoznaczne „chcę” i „pragnę”, wówczas najwyższe górskie szczyty do zdobycia stają się radosnym wyzwaniem, które pozwala kosztować smaku błogosławieństwa. Gdy  tego przekonania w sercu nie ma, lecz duszę ogarnia zniewalające „musisz”, nawet niewielkie trudy do podjęcia przytłaczają i mają posmak jakiejś przeklętej goryczy.

Dlatego warto iść przez codzienność tylko i wyłącznie drogą, która jest naszym życiowym powołaniem. I teraz super-ważne! Sam fakt zaistnienia jest już swoistym bazowym „powołaniem do życia”. Właściwe rozumienie tej kwestii ma wielki wpływ na późniejszą zdolność odkrycia tego, co mamy w życiu robić. Sprawa dotyczy tego, czy największe głębiny serca przenika pragnienie „chcę żyć” czy też „nie chcę żyć”. Nie chodzi jedynie o pewne emocjonalne odczuwanie w jakiejś sytuacji, ale o pewien trwały stan, który utrzymuje się we wnętrzu niezależnie od zewnętrznych zdarzeń i wydarzeń. Kto odczuwa „chcę żyć”, to znaczy, że nosi w sobie pewien naturalny stan, jaki jest w istotach żywych. Trzeba się z tego cieszyć, bo jest to niezbędna podstawa, która umożliwia późniejsze dobre rozpoznawanie konkretnego rodzaju życia do podjęcia. Nie można jednak ulec pokusie, że „sam w sobie” mam wolę istnienia, bo to powoduje, że  wszelkie „skutki życia” zostają zatrute pychą. „Chcę żyć” to dar Boga Stwórcy.  

Inaczej sprawy wyglądają, gdy duszę trawi bolesne: „Nie chcę żyć”. Gdy tak jest, na poziomie natury człowiek nękany jest wielkim cierpieniem. Pozostanie „samemu  ze sobą”  w takim stanie metafizycznym grozi wejściem w spektrum różnych destrukcyjnych procesów, których celem jest samozniszczenie. Ale sprawa nie jest beznadziejna. Wręcz przeciwnie, to niezwykły dar, który wymaga jednak podjęcia ciężkiej pracy duchowej. Sednem tej pracy jest przyjęcie prawdy „Bóg istnieje” oraz dokonanie radykalnego aktu posłuszeństwa. Jak to rozumieć i zrealizować?

Otóż chodzi o logiczny ciąg zdań w sercu, który wygląda następująco. Najpierw jest szczere wypowiedzenie prawdy swego wnętrza: „Nie chcę żyć”, „Nie chcę istnieć”. Następnie konieczne jest pokorne stwierdzenie faktu: „Skoro żyję, to znaczy, że wolą Boga jest, abym istniał”. Wreszcie najważniejszy jest egzystencjalny wniosek: „Rezygnuję z mojej woli nie-życia i posłusznie będę żył, uznając wyższe znaczenie woli Boga, który pragnie mego życia”. Jest to radykalny akt posłuszeństwa, gdzie człowiek rezygnuje ze swej „woli nie-istnienia”, aby podjąć wolę Boga, który chce, aby istnieć. Taka decyzja jest możliwa dzięki nadprzyrodzonej łasce Boga. Tej łaski udziela Jezus, wcielony Syn Boga Ojca, który w Duchu Świętym mówi do serca: „Pójdź za Mną” (por. Mt 4, 18-22).

Gdy człowiek złoży taką ofiarę, wówczas pierwotne „nie chcę żyć” przestaje być niszczącym przekleństwem, stając się budującym błogosławieństwem. Owocem tego fundamentalnego posłuszeństwa jest wrażliwość na wielorakie Boże natchnienia i zarazem dogłębne przekonanie odnośnie wszystkiego: „To nie jest z mojego „mocnego ja”, ale od Boga”.  Dzięki temu człowiek jest w stanie odczytać i podjąć swe konkretne życiowe powołanie, nawet najbardziej specyficzne. Ogromnym cudem jest sytuacja egzystencjalna, gdy człowiek w pełni świadomie i dobrowolnie wypowiada w sercu słowa: „Panie Jezu, chcę i pragnę, bo Ty chcesz i pragniesz”…  

30 listopada 2015 (Mt 4, 18-22)