Uwielbiać Boga… Oto najważniejsze i najbardziej
owocne zajęcie w życiu… Jest to „święty fundament”, który pozwala sensownie,
efektywnie i twórczo funkcjonować w codzienności. Dzięki modlitwie uwielbienia
możemy doświadczać kojącego uzdrowienia, dobrego odreagowania i uwolnienia od
wielorakich zniewalających sieci. Dokonuje się wewnętrzne zrównoważenie uczuć i
myśli. „Niedomiary” i „nadmiary” zaczynają tworzyć harmonijną całość, w której
wszystkiego jest „tyle, ile trzeba”.
Najlepszy przykład takiej postawy daje nam
Maryja, która całym sercem wyśpiewała hymn: „Wielbi dusza moja Pana”. Są to
pierwsze słowa radosnej pieśni, która zapisana jest w Ewangelii według św.
Łukasza (por. Łk 1, 46-56). Nie chodzi o dokładny zapis stenograficzny, ale z
dużym prawdopodobieństwem modlitwa skomponowana w tym stylu mogła często
pojawiać się na ustach Maryi. W starożytności i w średniowieczu wielu ludzi
znało Psalmy i duże fragmenty Pisma Świętego na pamięć. Był to naturalny
budulec w modlitwach wznoszonych do Pana. Ponadto, Maryja pochodziła z rodu
kapłańskiego i wedle tradycji apokryficznej pewien czas spędziła przy Świątyni
Jerozolimskiej.
Maryjne uwielbienie jest wzorcem, który pozwala
przezwyciężyć dwie częste pokusy. Z jednej strony jest to nasycone beznadzieją
tkwienie w świecie „szarej powtarzalności”. Stałe prace, obowiązki i problemy
wywołują efekt przytłoczenia i nerwowej niecierpliwości. Codzienność przypomina
odbywanie kary w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Niektórzy usiłują znaleźć
iluzoryczną odskocznię w używkach lub przygodach, aby zapomnieć o „dołującej
szarości”.
Jest też druga pokusa, zupełnie innego rodzaju. Tym razem intuicja jest bardzo
dobra, ale konkretna realizacja jest niezbyt szczęśliwa lub wręcz szkodliwa.
Chodzi o błędnie rozumianą „modlitwę uwielbienia”. Spotkanie z Panem ogranicza
się wtedy do niekontrolowanego wyrażenia emocji, które spontanicznie wyrzucane
są na zewnątrz poprzez słowa i gesty ciała. Takie działanie daje początkowo
efekt „uwalniającego odpłynięcia i odreagowania”. Niestety, potem we wnętrzu
nie ma głębokiego duchowego pokoju, lecz dominuje emocjonalne rozkojarzenie. Po
ochłonięciu daje o sobie znać głód kolejnej dawki emocji. Najsmutniejsze są
zachowania nacechowane poczuciem wyższości. Jest to zaprzeczenie ewangelicznego
uwielbienia, które powinno być przeniknięte pokorną miłością.
Aby nie ulec tym dwom pokusom, najlepiej brać przykład z Maryi, która jest
mistrzynią uwielbienia Boga. Najpierw warto zwrócić uwagę, że pierwsze wezwanie
w Maryjnym hymnie po grecku brzmi megalynei. Słowo to pochodzi od
słowa „wielkość” (megalos to po grecku wielki). Tak więc uwielbiać
znaczy dosłownie „czynić wielkim”, „wysławiać wielkość”. Rdzeniem zdrowej
modlitwy uwielbienia jest wysławianie w sercu wielkości Boga. Ten akt może być
wyrażony poprzez spokojne słowa, bezsłowne trwanie lub emocjonalne gesty.
Istotne znaczenie ma wewnętrzne uniżenie. Tylko człowiek, który w głębi serca
uznaje się za małego i nie ma ambicji wielkości, może uznać wielkość Boga.
Znaczy to, że Bóg jest prawdziwie uwielbiany tylko wtedy, gdy serce
modlącego się jest przeniknięte pokorą. To wewnętrzne nastawienie jest
ważniejsze od wszelkich zewnętrznych form ekspresji.
Istnieje jeszcze jeden fundamentalny wymiar
„świętego uwielbiania”. Otóż Maryja nie zatrzymuje się na poziomie „własnej
spontaniczności i twórczości”, ale wypowiada słowa, które są mocno
zakorzenione w słowie Boga. W jej ustach z mocą wybrzmiewają Psalmy i różne
odniesienia do Starego Testamentu. Zwłaszcza Psalmy są rewelacyjną formą i
zarazem szkołą modlitwy uwielbienia. Z ich pomocą nasze uwielbienie nabiera
duchowej głębi, wpisując się w wielowiekowy strumień wołania do Pana. Nie grozi
wtedy emocjonalna powierzchowność. Zewnętrzna ekspresja uwielbienia staje się odzwierciedleniem
głębokich uczuć. Odmawianie Psalmów, lub inspiracja nimi, jest także szczególną
ochroną, wręcz swoistym „egzorcyzmem”, który chroni przed złymi myślami i
różnymi diabelskimi atakami.
Tak więc specyfiką uwielbienia na wzór Maryi
jest: uznanie wielkości Boga, pokorne uniżenie i zakorzenienie w słowie Bożym.
Dzięki temu życie nabiera żywych barw. Emocje są też ważne, ale mają znaczenie
drugorzędne, jako czynnik wspierający duchowe zjednoczenie z Bogiem.
22 grudnia 2015 (Łk 1, 46-56)