Módl się i żyj!


Modlitwa jest źródłem życia… Bez niej umieramy wewnętrznie, choć do pewnego czasu możemy sprawnie zewnętrznie funkcjonować. Jest to możliwe dzięki uzyskanym wcześniej dobrym siłom duchowym lub na skutek przyjmowania mocy od złego ducha. Ale to tylko kwestia czasu, gdy pustka duchowa ujawni się w widzialny sposób.

Gdy popodcinamy korzenie drzewa, to nie znaczy, że ono od razu uschnie. Ale proces stopniowego obumierania jest już zainicjowany. Zarazem gdy drzewo znajduje się nad dużą rzeką, wtedy sytuacja wygląda radykalnie odmiennie. Nawet gdy przyjdzie długotrwała susza, korzenie będą miały możliwość pobierania życiodajnej wody. Spektakularnie widać to w przypadku roślin, które rosną nad egipskim Nilem. Przy rzece występuje pas roślinności wręcz pulsujący intensywną zielenią, a nieraz już w niewielkiej odległości jest pustynia, na której znajduje się tylko piasek i skały.  Czerpiąc z tego obrazu można powiedzieć, że modlitwa jest „świętym ukorzenieniem”, poprzez które człowiek „podłącza” się do rzek, gdzie płynie życiodajna woda Bożej Obecności. Im jesteśmy bliżej „Bożych strumieni”, tym bardziej możemy być pewni, że przeżyjemy, nawet gdyby nadeszła jakaś wielka i długa „posucha egzystencjalna”. Niektórzy w obozach koncentracyjnych byli w stanie „żyć miłością”, bo siły duchowe przyjmowali od Boga. Zachowanie czystości moralnej nawet w przypadkach największych niemoralnych nacisków i pokus staje się możliwe dzięki codziennej modlitwie. Dzięki niej słaby człowiek przeobraża się w „Bożego mocarza”, którego nie są w stanie złamać nawet najsilniejsi decydenci tego świata.

Dlatego warto czuwać, aby nieustannie być „podłączonym” do Boga. Ten cel „zakorzeniania” w Bogu najpełniej realizujemy przez modlitwę. Wytrwałe jej praktykowanie pozwala uzyskać pomocne przyzwyczajenia, ale musimy być przygotowani na duchową walkę do końca życia. Jest to sytuacja wyjątkowa, gdyż w przypadku innych aktywności możemy zyskać pewną sprawność, która nawet bez dalszej pracy zostanie zachowana przynajmniej na pewnym poziomie. Przy modlitwie, jeśli nie czuwamy, wtedy nawet  najbardziej żywe wołanie do Boga może z czasem zamienić się w totalnie martwy schemat. Dotąd drożne korzenie, choć początkowo jeszcze pozostają, to jednak na skutek jakiejś duchowej choroby usychają i już nie doprowadzają wody Bożych łask. Jest to bardzo niebezpieczne, gdyż zewnętrznie pozornie odmawiamy modlitwy, ale gorącym sercem już się nie modlimy. Modlitwa jest „życiodajnym ukorzenieniem” łączącym z Bogiem. Dlatego szatan zniszczenie jej stawia na pierwszym miejscu w hierarchii celów. Doskonale wie, że potem człowiek zacznie samoczynnie obumierać.

Jeśli chcemy wiernie trwać na modlitwie, trzeba cyklicznie wraz z uczniami w Ewangelii wołać do Jezusa: „Panie, naucz nas się modlić” (por. Łk 11, 1-4). Oczywiście konkretne słowa mogą być różne, chodzi o wewnętrzne nastawienie, aby wciąż od nowa chcieć pogłębiać i ożywiać modlitewne praktyki. Jezus w odpowiedzi na prośbę uczniów dał słowa, które obecnie wypowiadamy w formie „Ojcze nasz”. Świetnym podjęciem tego „wzorca” jest „Zdrowaś Maryjo” i „Chwała Ojcu”. Te trzy modlitwy z czasem utworzyły niezwykle drożny duchowo „piękny korzeń modlitewny” w postaci Różańca Świętego.

Dzisiejsze wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Różańcowej jest świetną okazją, aby w „szkole modlitwy” odkryć lub z nowym zapałem podjąć  tę niezwykle skuteczną metodę „podłączania się” do Jezusa za wstawiennictwem Maryi. Dobrze wiedzieć, że przeżywane dziś wspomnienie zostało ustanowione na pamiątkę powstrzymania inwazji muzułmańskiej pod Lepanto w 1571 roku. Bezcenną pomocą okazała się modlitwa różańcowa, odmawiana z inicjatywy papieża we wszystkich zakątkach ówczesnej chrześcijańskiej Europy. To zwycięstwo stało się symbolem duchowego zwycięstwa, jakie odnosimy nad złem, gdy z serca odmawiamy różaniec.  Jest on szczególnie owocną metodą przyjmowania od Boga życiodajnej „świętej mocy”.

Najświętsza Maryjo Panno Różańcowa, wyproś nam łaskę odkrycia sercem głębokiego sensu żywej relacji z Bogiem. Wesprzyj nas, abyśmy poczuli „święcie zniewalającą” woń modlitwy różańcowej…

7 października 2015 (Łk 11, 1-4)

Myśli i modlitwa


„Jak ty komu, tak on tobie”… Ta prawidłowość trafnie opisuje większość wzajemnych odniesień pomiędzy ludźmi. W wymiarze widzialnych czynów sprawa jest raczej oczywista. Dobry czyn wyzwala spontanicznie zwrotną życzliwość. Agresja generuje chęć agresywnej odpowiedzi. Potrzeba duchowego wysiłku, aby na złe zachowanie zareagować  w dobry sposób.

Warto uświadomić sobie, że  podobne zależności istnieją także w przypadku myśli odnośnie drugiej osoby. Nie chodzi o słowne wyrażanie ich wzajemnie przed sobą. W punkcie wyjścia sprawa dotyczy myśli, które pozostają jedynie w obrębie umysłu człowieka, który je wzbudza. Otóż już na tym elementarnym poziomie jeśli ja myślę dobrze o drugiej osobie, to ta osoba zostaje niejako pozytywnie nastrojona, aby zwrotnie także dobrze o mnie myśleć. Analogicznie w przypadku zła. Tym razem mając w sobie złe myśli odnośnie kogoś powoduję, że ta osoba zostaje niejako sprowokowana, aby odpowiedzieć złymi myślami. Tak więc dobra myśl wzbudza dobrą, zaś zła myśl złą. Oczywiście nie chodzi o jakieś typowo mechaniczne reakcje w sensie „myśl za myśl”, ale o pewną „zwrotną tendencję myślową”.

Z faktu tych zależności wynikają bardzo ważne wnioski. Jeśli w myślach oskarżamy kogoś lub przyzwalamy na trwanie w swym sercu złośliwych osądów, wówczas możemy spodziewać się, że u osądzanej osoby pojawi się pokusa podobnych myśli wobec nas. Jeśli nastąpi ulegnięcie tej pokusie, wówczas staniemy się ofiarą oskarżeń i osądów, które tak naprawdę sami pierwotnie wyzwoliliśmy. Co więcej, może zadziałać efekt „lawiny śnieżnej”, czyli nasza niewielka zła myśl o kimś przeobrazi się potem w wielką złą myśl o nas. Najgorzej, gdy do akcji wkroczy Zły duch, który jest „specjalistą” w wyolbrzymianiu wszelkich oczernień i oskarżeń.

Tak  więc jeśli nie chcemy, aby nas oskarżano i osądzano w myślach, sami tego nie czyńmy. Nie rzucajmy „samobójczego  bumerangu złych myśli”. W tym kontekście mądrze jest brać winę na siebie w różnych sytuacjach, gdzie doświadczamy pokusy, aby w myślach kogoś obwiniać. W ten sposób nie uruchamiany złowrogiego sprzężenia zwrotnego w postaci intensyfikacji obwiniających nas myśli zwrotnych. Najlepiej mieć zawsze dobre myśli o drugim człowieku. Tylko na tym zyskamy, gdyż owocem takiej postawy będzie generacja dobrych myśli zwrotnych o nas lub przynajmniej osłabienie jakiejś narastającej „złej fali”.

Patron dzisiejszego dnia, św. Bruno Kartuz,  całym sercem zaprasza, aby mieć dobre serce. Warto wiedzieć, że jego motto życiowe brzmiało: „O Bonitas!” czyli „O dobroci!”. Ten piękny styl życia był owocem postawy kontemplacyjnej i umiłowania „dobrych rozmyślań” w oparciu o słowo Boże.  Nawiązując do ewangelicznego spotkania Marii i Marty z Jezusem, św. Bruno pisał o kontemplacji w jednym z listów: „To jest owa część najlepsza, którą Maria obrała i której nie będzie pozbawiona”. Tak! Jeśli chcemy być autorami jedynie dobrych myśli i dzielnie odpierać pokusę złych, naśladujmy Marię, która „siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie” (por. Łk 10, 38-42). Wsłuchiwanie się i wczytywanie się w słowo Jezusa sprawia, że jesteśmy nasączani Bogiem. A przecież Bóg jest Absolutnym Dobrem.  Działanie też jest ważne, ale powinno być budowane na uprzedniej kontemplacji. Jeśli działanie jest na pierwszym miejscu, wtedy łatwo ulegamy niepokojowi, że z czymś nie zdążymy. Efektem powstałego rozdrażnienia jest brak pokoju w sercu i w konsekwencji łatwe uleganie złym myślom.

Na szczęście ewangeliczna Marta nie zatrzymała w swej głowie pretensjonalnych myśli odnośnie Marii, ale zwróciła się z nimi do Jezusa. To świetny wzorzec. Zamiast złego myślenia, lepiej o wszystkim mówić Jezusowi i z serca modlić się za osobę, z którą nam trudno. Kto modli się za innych, sam doświadczy jeszcze większej modlitwy zwrotnej za siebie… 

6 października 2015 (Łk 10, 38-42)

Anioł i oliwa


Zaczął odczuwać ból…  Każde wyjście pomiędzy pustynne skały stawało się wielkim wyzwaniem. Bolesne skurcze i ukłucia stawały się coraz bardziej dotkliwe. Nie wiadomo, co było dokładnie powodem. Co robić? Pustynia zdawała się jeszcze bardziej „podkręcać” swą śmiertelną bezwzględność, niemiłosiernie wysysając resztki pozostałej energii…

Wtedy doświadczył dwóch wyrazistych myśli. Wrażenie było takie, jakby ktoś we wnętrzu zaczął udzielać konkretnego wskazania. Przypominało to spokojną, aczkolwiek zdecydowaną poradę lekarską. Pierwsza myśl była nawiązaniem do Ewangelii (przypowieść o dobrym Samarytaninie): „Opatrzył rany oliwą”. Nigdy wcześniej nie czuł w ten sposób ewangelicznego słowa; jakby wyszło z otwartej Biblii i zaczęło rozbrzmiewać z intensywną sugestią: „Zrób podobnie”. Potem przyszła druga myśl, niejako instrukcja wykonawcza: „Idź kup oliwę i pij”. Gdzie? Na szczęście w okolicy znajdował się sklepik, w którym była do nabycia monastyczna oliwa z oliwek. Tak! Ujrzany produkt był dokładnie tym, o którym mówił wewnętrzny głos. Bez cienia wątpliwości!  Terapia, w połączeniu z gorącą modlitwą o uzdrowienie,  okazała się bardzo skuteczna. Jeszcze tego samego dnia sytuacja uległa radykalnej poprawie. W ciągu kilku dni wszystko wróciło do normy. Późniejsze badania nie wykazały żadnych objawów chorobowych. Wszystko w porządku. Byłoby jednak przejawem głupoty przejść nad tym zdarzeniem do zwykłego porządku rzeczy. Kto udzielił pomocy? 

Sprawa wydaje się bardzo jasna. To Anioł Stróż, którego Bóg posyła, aby strzegł i pomagał. Ta pomoc ujawnia się najbardziej wtedy, gdy człowiek jest na nią otwarty w sercu, zarazem nie mając innych dostępnych naturalnych środków w danej sytuacji.  We wspomnianym epizodzie z oliwą niesamowita była wyrazistość wewnętrznego przekazu; jakby miała miejsce rozmowa z drugim, bardzo kompetentnym człowiekiem w sprawach medycyny. Zarazem nie było powodu, żeby fragment o dobrym Samarytaninie pojawił się wówczas w świadomości, w sensie przypomnienia sobie np. ostatnio prowadzonego rozważania. Na poziomie naturalnej świadomości miał tylko skojarzenie, że oliwa była wylewana na wzburzone morze, aby uspokoić wodę w pobliżu statku. Tak! To było ewidentnie nadprzyrodzone wyłonienie się jednego zdania, które było odpowiedzią na zaistniały problem. W tekście Ewangelii jest zapisane: „podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem” (Samarytanin, o którym tu mowa, udzielił pomocy na pustynnej drodze pomiędzy Jerozolimą i Jerychem) (por. Łk 10, 25-37).  Intuicja niejako definitywnie potwierdzała, że wewnętrzny głos ukazuje dobry kierunek działania.

I rzeczywiście. Okazuje się, że oliwa i wino były stosowane m.in. jako środek medyczny. Wino służyło do oczyszczania ran. Oliwa z oliwek natomiast bardzo dobrze łagodziła ból i przyśpieszała proces gojenia. To działanie lecznicze niezmiennie jest aktualne. Bóg jeden wie, co było powodem bólu. Nie było zranienia, więc wino nie było potrzebne. Ale oliwa zaczęła działać jak środek łagodzący ból i neutralizujący jakieś podrażnienie w organizmie (choć zwykły środek przeciwbólowy prawie nie działał). Zarazem łaska Boża dokonywała uzdrowienia. Problem został pomyślnie rozwiązany. Pustynny piasek na nowo stał się symbolem „ożywiającego początku”, a nie „uśmiercającego końca”…

Ale najważniejszym owocem tego zdarzenia jest głęboko przeżyty blask Bożego Miłosierdzia; zarówno poprzez uzdrawiające słowo Ewangelii, jak i poprzez serdeczną interwencją Anioła Stróża, który wcielił się w rolę dobrego Samarytanina. I trzeba pamiętać, że w pustynnej przestrzeni wszystko wygląda zupełnie inaczej. Szklanka wody, coś banalnego w zwykłym mieszkaniu, na pustyni może stać się szczytem luksusu. Podobnie ze zwykłą oliwą, która pośród piasków okazała się niezwykłym środkiem i znakiem Miłosiernej Bożej Obecności…    

5 października 2015 (Łk 10, 25-37)