Owoce modlitwy


           Modlitwa… Strata czasu? A może szansa na sensowne przeżywanie kolejnych minut, godzin i lat?... Istnieje potężna presja nawarstwiających się zajęć, która spycha modlitwę na margines życia lub całkowicie ją unicestwia. Ale problem jest znacznie głębszy niż zwykłe codzienne zabieganie. Niewidzialne moce zła nie chcą dopuścić, aby człowiek stawał w obecności Boga. Dlatego do końca życia musimy być przygotowani na swoistą „walkę o modlitwę”. Do ostatniego tchnienia będziemy mniej lub bardziej doświadczać „czegoś”, co będzie nas odciągać od modlitewnego zatrzymania. Zawsze znajdą się tysiące „bardzo ważnych rzeczy”, które trzeba właśnie „akurat teraz” zrobić…  

Warto jednak podejmować „heroiczny trud” modlitwy, gdyż dzięki temu będziemy zdążać do wiecznej szczęśliwości. Nie staniemy się ofiarami wiecznie wygłodniałego szatana, który usiłuje pożreć i unieszczęśliwić kolejne ludzkie dusze. Jednocześnie chodzi o duchowy stan wnętrza w doczesności. Kto chce mieć poczucie sensu, wewnętrzny pokój i prawdziwą miłość, ten może uzyskać te dary jedynie na drodze prawidłowo realizowanej modlitwy. 

W Ewangelii według św. Marka czytamy odnośnie Jezusa:  „Nad ranem, kiedy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił” (por. Mk 1, 29-39).  Warto czerpać z tego świętego wzorca. Modlitwa jest stanięciem w obecności Boga, który jest początkiem i kresem wszelkiego dobra.  Gdy modlimy się, nawiązujemy relację ze Stworzycielem. Pokornie uznajemy, że nie jesteśmy samowystarczalni. Zawierzenie nowego dnia Bożej Opatrzności sprawia, że wszelkie doczesne słowa i czyny są przeniknięte  wiecznym promieniowaniem łaski. Można powiedzieć, że poprzez nas sam Bóg kontynuuje swe dzieło stwórcze. Świadomość tej prawdy chroni przed niepotrzebnym stresem.  Robię spokojnie, co mogę, bo wiem, że Bóg potem wszystko optymalnie uporządkuje, uzupełni i przemnoży. Nie muszę zachowywać się tak, jakby ode mnie wszystko zależało. Ewentualnie nie popadam w odrętwienie na skutek przytłaczającego nadmiaru rzeczy do zrobienia. 

Modlitwa jest koniecznym środkiem, aby przezwyciężać „ciemności zła” i wciąż od nowa wyruszać w stronę „jasności dobra”.  Nieraz już od pierwszych chwil po przebudzeniu dają o sobie znać złe myśli lub padają słowa, które z miłością mają niewiele wspólnego. Wstanie, gdy jeszcze jest ciemno, aby się pomodlić, ma głęboką symbolikę. Jest to konkretne świadectwo, że pragniemy kierować się w stronę Boskiej światłości. W tradycji monastycznej  czas przed świtaniem ma wielkie znaczenie. Panująca cisza zewnętrzna sprzyja, aby cały świat i siebie powierzać Bogu. Jest to czas czuwania, aby jak najpełniej poszczególne obszary życia nasycić dobrem i uchronić przed złem. Chodzi o to, aby zjednoczyć się z Boskim Dobrem, wywalczyć dobro dla siebie i innych oraz przyjąć dobro, które inni nam wymadlają. Wejście w dzień bez jakiejś formy modlitewnego  zatrzymania się jest pozbawieniem się duchowej tarczy, która chroni przed Złym duchem.   

Istnieje także ścisły związek pomiędzy modlitwą i miejscem pustynnym. W podwójnym sensie. Oczywiście zawsze cenną pomocą są  zewnętrzne warunki, które przypominają pustynne ogołocenie. To minimalizuje negatywny wpływ rozproszeń. Ale o wiele ważniejszy jest wewnętrzny wymiar pustyni. Chodzi o to, że działania, które podejmujemy, sprzyjają samoczynnie wzrostowi pychy: „Ja coś zrobiłem!”.  „Ja” stawia siebie na pierwszym miejscu. Pozytywne głosy innych utwierdzają w tym procesie. Z kolei głosy negatywne wyzwalają reakcję na zasadzie niedowartościowanego lub wręcz zranionego „ja”. Modlitwa jest czasem wyjścia na miejsce pustynne. Znaczy to, że serce jest ze wszystkiego ogałacane, aby w pokorze stanąć przed Bogiem. Dzięki temu możemy przyjmować tchnienie Ducha Świętego, który przekazuje nam istotne treści. W tym przesłaniu najważniejsze jest to, że Bóg stanowi centrum wszechświata, a moje „ja” pełni jedynie rolę „malutkiej planetki” pośród wielu innych. To pozwala zachować trzeźwą równowagę i normalność  w każdej sytuacji, nawet w trakcie największych sukcesów lub porażek.  

           13 stycznia 2016 (Mk 1, 29-39)