Bywają chwile szczególnie ciężkie, gdy
ciemności spowijają nasze życie. Przychodzą momenty radosne, przypominające
słoneczny blask. Większość zaś czasu żyjemy w poczuciu takiej codziennej
szarości.
Doświadczenia skrajne, choć trwają raczej krótko, wywierają jednak
potężny wpływ na kierunek zwyczajnej codzienności. Skrajne zarówno w sensie
czegoś smutnego jak i radosnego. Można to przyrównać do jazdy samochodem po
wielkich autostradach. W pewnym momencie dojeżdżamy do rozjazdu. Ten rozjazd to
chwila, ale od tej chwili zależy, jak będą dalej wyglądać kolejne dziesiątki
kilometrów. Jeśli się pomylimy, to moment nieuwagi kosztuje potem konieczność
długiej jazdy niewłaściwą drogą aż do najbliższego zjazdu. Ta metafora obrazuje
znaczenie momentów granicznych. Od tego, jak zinterpretujemy ich sens, zależy
obraz naszej dalszej drogi, przynajmniej na pewnym odcinku. A nieraz nawet
długich okresów, czy wręcz całego życia. Każde z tych mocnych wydarzeń niesie w
sobie charakterystyczną pokusę, niebezpieczeństwo wjechania na rozwidleniu na
błędną drogę.
Gdy człowieka ogarnia wielka ciemność, w sercu rodzi się lęk. Obawa, że
ciemność będzie już trwać i nie przeminie. Bolesne jest doświadczenie porażki.
Tumany dymu nad spopielonym fragmentem życia. Powstaje wtedy napięcie, które
domaga się ulgi. Tak niektórzy wplątali się w narkotyki, alkohol, imprezowanie.
Pokusa szatańska wmawia, że już nic dalej nie będzie. Nawet Bóg odszedł. To
wielki błąd interpretacji! Każda ciemność jest bowiem stanem, gdzie Bóg
szczególnie przychodzi, aby zawrzeć z człowiekiem przymierze. Jesteśmy często
hermetycznie zamknięci. Nawet jeśli słuchamy, to i tak po powierzchni. Dopiero
wstrząs pozwala dotrzeć do głębszych warstw. Jest szansą przyjęcia Boga, który
przychodzi ukryty w ciemności. W pewnej klasie dominowała postawa eksponowania
życiowego luzu. Alergia na głębsze treści. Pewnego dnia dobiegła informacja o
samobójstwie kolegi. Dlaczego rzucił się pod pociąg? Przecież nic na to
pozornie nie wskazywało? Ten grom mocno uderzył. Nihilistyczny luz został
przezwyciężony przez pytanie o sens życia.
W przypadku radosnych chwil pojawia się inna pokusa. Doświadczane
szczęście może całkowicie zamknąć na wieczny świat. Jest mi dobrze tu i teraz.
Wieczność to jakaś teoria do niczego nieprzydatna. Gdy pojawia się euforia z
odniesionego sukcesu, wtedy szatan przychodzi i częstuje wodą sodową. Niektórym
potem ten napój porządnie do głowy uderzył. Zachwyt nad własną wspaniałością
staje się początkiem nowej religii, w której oddaje się chwałę swej boskiej
osobie. To naprawdę totalne pomylenie dróg. Sukces, euforia w doczesności nie
są złe same w sobie. Ale warto dobrze zinterpretować ich sens. To doczesne
szczęście ma celu dać nam przedsmak wiecznego szczęścia, które nie przeminie.
Na przykład zakochanie daje dużą dawkę poczucia szczęścia. Niektórzy dopiero
wtedy weszli na drogę z Bogiem, odkrywając w Nim dawcę ukochanej osoby. Bez
chwil radości szczęśliwa wieczność pozostaje o wiele bardziej oddalonym
abstraktem. Dlatego takie radosne chwile wspomagają naszą wyobraźnię. Nie są
jednak celem samym w sobie. To tylko środek zapraszający do wiecznej relacji z
Jezusem Chrystusem, o którym Bóg mówi: „To jest mój Syn wybrany, Jego
słuchajcie”.
Wydarzenia skrajne niosą w sobie dwa wielkie niebezpieczeństwa:
depresyjne załamanie lub euforyczny zachwyt nad sobą. W rzeczywistości to dwie
szanse głębokiego spotkania Boga. Bóg, który przychodzi, aby do głębi wejść z
nami w relację miłości. Nie tylko na zasadzie pewnych powierzchownych praktyk
lub przekonań. Bóg działa zarówno poprzez porażkę jak i sukces. Najważniejsze
pamiętać, że ziemska porażka i ziemski sukces nie są ostateczne. Jezus Chrystus
na krzyżu doświadczył ludzkiej przegranej. Przeżył także chwile doczesnego
szczęścia i światłości na Górze Tabor. Cierpienie i szczęście przeżywał w
relacji do Ojca. Dzięki Ojcu zmartwychwstał i odniósł zwycięstwo na wieki.
Tak! Z pomocą Jezusa
Chrystusa dobrze przejdziemy przez wszystkie życiowe rozjazdy, by w końcu
dotrzeć do naszej Ojczyzny w Niebie.
24 lutego 2013 (Łk 9, 28-36)