Dlaczego mi to zrobił? Jak mogła?... Bez
większych trudności dostrzegamy krzywdy nam wyrządzone. Dobrze kodujemy raniące
słowa, upokarzające zachowania. Serce krwawi, nosząc zachowane głęboko w
pamięci bolesne zdarzenia. Pełna determinacji myśl: „ja tobie tego nie
przebaczę!”. Nieraz pada nawet przeszywający na wskroś dodatek: „Never!
Nigdy!”.
A jednak Jezus Chrystus zapytany przez Piotra, ile razy
przebaczyć, odpowiada: „Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt
siedem razy” (Mt 18, 22). Liczba siedem wskazuje na pełnię i doskonałość.
Siedemdziesiąt siedem razy należy więc rozumieć jako usunięcie wszelkich
ograniczeń, czyli po prostu zawsze. Cóż za kontrast! Porażające zderzenie
„nigdy” z „zawsze”. Czy w takim razie Jezus domaga się czegoś nieludzkiego? Nie
rozumie mnie? Nie dość, że zostałam zraniona, to jeszcze mam przebaczać?
Zostałem skrzywdzony i teraz jeszcze mam coś dać?
Powiedzmy od razu! Nie tędy droga! Takie
myślenie, to zdecydowanie błędny kierunek. Przebaczenie nie jest bowiem
dodatkowym ciężarem, dokładanym do niesionego już ciężaru doznanej krzywdy.
Przebaczenie jest swoistym potężnym dźwigiem, który pomaga mi ten ciężar unieść
i coś dobrego zbudować. Zamiast piekącej rany może pojawić się nie sprawiająca
już bólu blizna. Gdy człowiek nie przebacza, wtedy czyni coś tragicznego dla siebie.
Nie dość, że został już skrzywdzony, to sam sobie jeszcze tej krzywdy dokłada.
Wewnętrzne nieprzebaczenie w sercu jest bowiem źródłem jeszcze większego
cierpienia niż uprzedni zewnętrzny raniący cios.
Gdy przebaczam, to przede wszystkim
najpierw sam sobie czynię coś dobrego Poprzez przebaczenie dokonuje się
uspokojenie rytmu serca. Im głębiej z serca przebaczę, tym pełniej doświadczę
wewnętrznego pokoju. Dlaczego tak się dzieje? Bo wtedy wpisuję się w nieustanny
strumień Bożego przebaczenia. Bóg zawsze przebacza. Czyniąc inaczej, zamykam
się na Boga. Zostaję sam z coraz bardziej doskwierającą raną. Gdy
przebaczam, doświadczam uzdrawiającego działania ze strony najlepszego
medykamentu, jakim jest Duch Święty.
Tak więc bez sensu jest katować się
nieprzebaczeniem. To wtrącanie siebie do więzienia rozpamiętywanego bólu. Aby
łatwiej ten bezsens przezwyciężyć, warto jeszcze zdać sobie sprawę z nadzwyczaj
prostego faktu. Fakt, wobec którego jednak pozostajemy często przedziwnie
zaślepieni. Otóż ja też krzywdzę innych ludzi. Co więcej! Nie jest rzadkością,
że mój krzywdziciel jest człowiekiem, którego wcześniej ja sam też
skrzywdziłem. Może nawet bez porównania bardziej, niż potem on mnie? A on tylko
mi odpowiedział. Tak, jest we mnie ciemna strona krzywdzenia drugiego. Nie
jestem tylko ofiarą, ale także krzywdzącym. Odkrycie i przyjęcie tej prawdy
zaowocuje błogosławieństwem łatwości przebaczania. Czymże jest to, czego
doświadczyłem, wobec tego, co sam czynię? I nie na tym koniec.
Istnieje jeszcze odwieczna prawda! Bóg w
swoim nieskończonym Miłosierdziu zawsze mi przebacza! Oto wielkie zaproszenie.
Przejść od świata „zostałem skrzywdzony” do świata „skrzywdziłem i mi
przebaczono”! Można tę propozycję odrzucić i dalsze życie doczesne i wieczne
spędzić w piekielnym więzieniu jako więzień doznanego bólu… Można to
zaproszenie ufnie podjąć i coraz bardziej cieszyć się radością człowieka
wolnego. To perspektywa oddychania Boską Wolnością już na ziemi i na zawsze w
Niebie.
5 marca 2013 (Mt
18, 21-35)