Kocham cię... czyli?

      
Kocham cię… Jakże to pięknie brzmi... W pierwszej odsłonie sens wydaje się oczywisty. Ale tak naprawdę oczywisty wcale nie jest. Słowa pełnią bowiem podwójną rolę. Z reguły odsłaniają rzeczywistość. Ale mogą także zasłaniać; świadomie bądź nieświadomie maskować prawdę. Znaczy to, że wyznanie „kocham cię” może oznaczać dwie całkiem odmienne rzeczywistości. Świat z miłością ale i świat bez miłości. 

Pierwszy sens jest najbardziej upragniony i oczywisty. Istnieje wtedy zgodność pomiędzy słowem, pragnieniem serca i obiektywnymi faktami. Mówiący z ujmującą szczerością wypowiada swe wyznanie miłości. To może być ukoronowanie głębokiej rozmowy, ale także delikatne muśniecie przed wyjściem do pracy. Naprawdę wielkim  szczęściem jest usłyszeć takie autentyczne „kocham cię”. Wyznanie takie staje się swoistą pokorną szczeliną, poprzez którą wnika najczystsze Boskie Światło Miłości. Gdyby wtedy zapytać Boga, to z radością powiedziałby: „Wiesz, ależ Ty masz szczęście! Naprawdę tak jest, jak usłyszałaś. Wyobraź sobie, usłyszałeś najczystszą prawdę!”. W tym przypadku słowa wiernie i pięknie odsłaniają prawdę. Dokładnie tak jest, jak wyrażają to słowa. 

Ale nie zawsze tak jest. Niestety, może być tak, że  w sercu mówiącego miłości za bardzo nie ma. Intuicyjnie to czuje. Zarazem jednak nie chce się do tego przyznać przed sobą. Nie kocha i słowem „kocham” chce zakryć, zamaskować prawdę. Dobrze ten mechanizm ilustrują sytuacje, gdy coś nam się nie udało. Pytamy wtedy: „i jak, nie było tak źle?”. Czekamy na potwierdzenie: „tak, było bardzo dobrze”. Tym oczekiwanym potwierdzeniem usiłujemy zagłuszyć wewnętrzne przekonanie, że jednak coś nie wyszło. Słowo ma zasłonić coś, czego nie ma. Podobnie wygląda sytuacja z takim „kocham cię”. Wmawiam sobie coś, czego w głębi wiem, że jednak nie ma. Piękne wyznanie wypowiadane tak naprawdę po to, żeby oszukać samego siebie. 

Pokusa takiego zafałszowania wzrasta w miarę poczucia obligującego głosu sumienia. Żona nie kocha męża, ale mówi „kocham cię”. Czuje wewnętrzny przymus, że tak powinno być. Ale tak nie jest. Trudno przyznać się przed sobą. W tym rozdarciu słowo „kocham cię” przychodzi z pomocą na zasadzie siatki maskującej. Słowo tym razem nie odsłania, ale zasłania. Mówiąc „kocham cię”, chcę wtedy zakryć rzeczywistość, którą najwierniej opisują słowa „nie kocham cię”. Cóż za paradoks: mówiąc ustami „kocham cię”, sercem wypowiadam „nie kocham cię”. Choć to trudne i bolesne, warto jednak stanąć w prawdzie przed sobą. Zarazem w żaden sposób nie chodzi o to, żeby szczerze do bólu rzucić: „nie kocham cię”. Po wyznaniu braku miłości przed sobą, warto po prostu podjąć dzieło budowania nieobecnej jeszcze miłości. Bóg na pewno wspomoże! 

Warto jeszcze powiedzieć o dwóch przypadkach. Otóż tym razem człowiek wie, że nie kocha i nie chce kochać, ale nadal wypowiada „kocham cię”. Motywem staje się tu swoista litość, aby nie sprawić przykrości. Mąż powtarza żonie „kocham cię”, żeby nie zranić. Ale doskonale wie, że to są tylko fonetyczne dźwięki. Nawet jeśli jest dobra intencja, to takie wypowiadane z litości fałszywe „kocham cię”, jest tak naprawdę głęboko upokarzające. To odgrywanie teatru, w którym tylko czekać jak scena się zawali.  

I jeszcze jedna sytuacja. „Kocham cię” może być jak najszczerzej wypowiadane. Ale obiektywnie jest inaczej. Tak bywa, gdy pada deklaracja miłości, która w rzeczywistości jest deklaracją pożądania. Wtedy „kocham cię” należałoby przetłumaczyć na „pożądam cię”. Tu szansą naprawdę jest pokorna chęć uczenia się miłości.  

Tak! Trasa na szczyt góry zwanej M/miłość jest fascynująca, ale w trakcie jest wiele przepaści. Ludzkie siły i zdolności nie wystarczą. Cel uda się osiągnąć tylko pod mistrzowskim przewodnictwem Jezusa Chrystusa i Jego nauki o miłości. „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15, 13). Jezus jest w stanie pomóc, aby „kocham cię” nie zasłaniało braku miłości, ale odsłaniało rzeczywistą miłość. 
           
4 marca 2013 (J 15, 9-17)