„Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane”. Wspaniale, jeśli nasze serca wypełniają dobre pragnienia. Ale to nie wystarczy. Zamiast spodziewanego „nieba”, może pojawić się „piekło”. Przypomina się Norwidowskie „ideał sięgnął bruku”. Obserwując różne drogi ludzkiego życia, jawi się wielkie znaczenie pewnej kwestii. Chodzi właśnie o sposób podejścia do ideału. „Wiedział bowiem, co miał czynić" (J 6,6). To słowa o Jezusie. Warto wyróżnić trzy fundamentalne drogi w nawiązaniu do ideału. Tylko jedna z nich jest stąpaniem po śladach Mistrza i prowadzi do celu.
W pierwszym przypadku, człowiek bardzo mocno akcentuje konieczność
osiągnięcia życiowych ideałów. Pojawia się jednak błąd, który przynosi
druzgoczące skutki. W czym się przejawia? Mianowicie w tym, że człowiek
chciałby uzyskać doskonałość od razu w idealnej formie. Natychmiastowe
uzyskanie dostrzeganego w umyśle ideału staje się jedynym dopuszczalnym stanem.
Jednakże przecież łatwo upadamy i błądzimy. Poważne potknięcia pojawiają się
nawet tam, gdzie wszystko wydawało się już pięknie ułożone. W rezultacie taki
idealista „od razu” skazany jest z góry na porażkę. Gdy bowiem zaistnieje owa
słabość, często nie chce jej zauważyć. Wmawia sobie, że wszystko jest w
porządku. Bolesna hipokryzja. Inna reakcja może polegać na popadaniu w
załamanie. „Tak bardzo się staram i znów mi się nie udało”. Rozdźwięk pomiędzy
ideałem i dostrzeganymi smutnymi realiami wyzwala beznadzieję. To zaś może
przeobrazić się w rezygnację z dążenia do ideału. Skoro wciąż nie jest
doskonale, to nie ma co się dalej zamęczać. Gdy realnie zaś uda się coś
osiągnąć, pojawia się pycha. Uzyskana doskonałość staje się powodem przekonania
o własnej wyższości. Ideał zostaje
przeobrażony w piekielną pychę.
Druga droga polega na zdecydowanym odrzuceniu ideału. Jest to tzw. „życiowy
realizm”. Życie jest twarde i bezwzględne. Nie ma miejsca na idealistyczne
sentymenty. Stosuje się tu reguły, które pomagają jak najlepiej przynieść
zamierzony skutek. W sumie idealizm, to ewentualnie taki miły romantyzm
młodzieńczych lat. Można wtedy bawić się w różnorakie szczytne dążenia. W miarę
upływu lat, dochodzi jednak do wielu trudnych, a nawet bardzo bolesnych
sytuacji. Po wielokroć dobre serce jest bezwzględnie wykorzystywane przez
innych. Wyzwala to wzrastającą niewiarę w realną możliwość zaistnienia ideału w
życiu. Co w takim razie robić? Nie pozostaje nic innego, jak samemu podjąć
podobne reguły darwinowskiej walki o byt. Na tej drodze dokonuje się smutna
deprawacja moralna. Człowiek zaczyna się coraz bardziej staczać. Miłość, prawda
i dobro wywołują cyniczny śmiech. Codziennością staje się zafałszowanie,
wykorzystywanie innych, oskarżanie. Wszystko to jest okraszone coraz bardziej
intensywną piekielną nienawiścią i radykalną niewiarą w dobroć człowieka.
Wreszcie na trzeciej drodze, ideał jest postrzegany jako cel życiowej
drogi. Nie postrzegam ideału jako doskonałego stanu, który muszę od razu w
pełni osiągnąć. Po prostu staram się dążyć do tego, co postrzegam jako idealną
wartość. Najważniejsze jest tu właśnie dążenie w dobrym kierunku. Efekt staje
się mniej ważny. Takie podejście do ideału rodzi dwa piękne owoce. Gdy coś mi
się nie udało, to nie popadam w załamanie. Normalna rzecz. Otrząsnę się, wstaję
i wyruszam dalej. Nie popadam w załamanie i depresję. Z kolei, gdy odniosę
sukces, to widzę jak wiele jeszcze mam do zrobienia, aby osiągnąć stan ideału.
Takie podejście chroni przed popadaniem w pychę. Wręcz przeciwnie, jeszcze
bardziej utwierdzam się w postawie niebiańskiej pokory. To droga przeniknięta
Chrystusową mądrością.
Panie, pomagaj nam w umyśle i w sercu coraz lepiej rozumieć i czuć właściwą
drogę rozumienia i przeżywania ideału.
12 kwietnia 2013 (J 6, 1-15)