Kontemplacyjne "kocham Cię"


Kolejny dzień pośród pędzącego świata. Dalsze normy do wykonania, wytyczne do realizacji, rzeczy do zrobienia. Im ta  presja jest większa, tym bardziej wzrasta pragnienie kontemplacyjnego zatrzymania. Kontemplacja, czyli bezinteresowne trwanie z miłością w sercu i pokojem w umyśle. 

Rozpoczynający się dzisiaj miesiąc majowy może stanowić wielką pomoc. Maj jest bowiem szczególnie związany  ze słowami Litanii loretańskiej do Najświętszej Maryi Panny. Aby nieco „odkręcić się” pośród „zakręconego świata”, warto podjąć tę niesamowitą Litanię. 

Termin litania pochodzi z greckiego i oznacza prośbę, błaganie. Ogólnie wskazuje na modlitwę błagalną. W tradycji wschodniego chrześcijaństwa od początku istniało mocne wyczulenie na postawę kontemplacyjnego spoglądania na piękno Boga i stworzenia. Stąd powstawały modlitwy litanijne. Na kolejne wezwania zawsze odpowiadano takim samym zawołaniem, np. „módl się za nami”. Na Zachodzie modlitwy litanijne pojawiły się w V wieku. 

Litania loretańska ma swe początki w XII wieku, najprawdopodobniej we Francji. Wielką popularnością zaczęła cieszyć się w Loreto we Włoszech (miasto słynące z  bazyliki z domkiem Matki Bożej).  Stąd w nazwie litanii określenie „loretańska” od Loreto. Modlitwa ta oficjalnie została po raz pierwszy zatwierdzona przez papieża w 1587 roku. Ma więc swą długą historię. Od wieków jest odmawiana i śpiewana na znak ufnie kierowanej modlitwy do Zbawiciela za wstawiennictwem Maryi. Na litanię loretańską składają się wezwania skierowane do Boga w Trójcy Świętej Jedynego, następnie wezwania (ok. 50) do Matki Bożej, określające różne Jej tytuły oraz trzy wezwania skierowane do Jezusa Odkupiciela.

Po Soborze Watykańskim II, w wielu miejscach na świecie błędnie zrozumiano odnowę Kościoła. Zaniechano odmawiania litanii loretańskiej i innych modlitw litanijnych. Kojarzyły się z dawną, przestarzałą dewocją, która nie przystaje do współczesnych czasów. Skąd taki dystans i zdecydowana niechęć do jakichkolwiek litanii? 

Warto uświadomić sobie  dwie bardzo ważne przyczyny nieporozumienia. Pierwsza łączy się ze swoistym automatyzmem odmawiania, który pojawił się w przypadku wielu osób. Jak gdyby kolejne, monotonne uderzenia młotka. Czy takie automatyczne „klepanie formuł” może czemuś służyć? Rzeczywiście, takie spłycenie jest niewłaściwe. Wszak Pismo Święto po wielokroć podkreśla konieczność modlitwy sercem. Jak wskazał sam Jezus Chrystus, samo „Panie, Panie” nie wystarczy. 

Druga przyczyna zahamowania łączy się ze współczesnym przewartościowaniem rozumu, oryginalności i kreatywności. W takim świetle, dobra modlitwa angażuje serce wyłącznie poprzez formułowanie własnych, samodzielnie wymyślonych wezwań. Wartościowe staje się mówienie do Boga, bez odniesień do istniejących już sformułowań. Najlepiej, żeby było jak najwięcej różnorodności. W takim kontekście, litania jawi się jako monotonna, przestarzała i bezmyślna „modlitewna automatyka”. Jednakże ograniczenie się do własnej kreatywnej spontaniczności bardzo szybko prowadzi do spłycenia modlitwy. Pozostajemy na powierzchni, bez czerpania z głębi, jaką daje skarbiec wieków. 

Warto odkrywać bogactwo litanii na modlitewnej drodze. Chodzi o to, aby odmawiać litanię z sercem, w duchu słów samego Jezusa:  "Trwajcie we Mnie, a Ja w was będę trwać" (J 15, 4). Wtedy w niczym nie jest to „modlitewna automatyka”, lecz „kontemplacyjna głębia”. Z powierzchni schodzimy na coraz głębsze obszary duchowego wyciszenia i pokoju. Każde wezwanie coraz bardziej staje się osobistym wołaniem miłości. W ten sposób mająca wieki litania loretańska staje się jak najbardziej moją spontaniczną modlitwą serca. Co więcej! Przecież w miłości nie trzeba wciąż nowych słów. Każdego dnia powtarzane z sercem „kocham Cię” zaczyna nabierać  niepowtarzalnej głębi. „Kocham Cię” nie nudzi, ale za każdym razem wyzwala nowe promienie ze skarbca Miłości. 

Z pomocą litanii loretańskiej bierzmy głęboki kontemplacyjny wdech pośród zabieganej codzienności. Niech kolejne wezwania będą nam pomocą w uczeniu się bezinteresownego „kocham Cię”.

1 maja 2013 (J 15, 1-8)