„Kiedy się urodziłeś, płakałeś, a
wszyscy wokół ciebie się śmiali. Żyj tak, by w godzinie śmierci wszyscy wokół
ciebie płakali, ty zaś się śmiał”. Tak głosi jedno ze starych przysłów. Bez
cienia wątpliwości, bezcenna to mądrość. Gdy dziecko rodzi się, pojawia się w
zupełnie odmiennej rzeczywistości. Płacz jest wyrazem przeżywanej traumy w
nowym świecie. W tym samym czasie, ludzie dokoła cieszą się, że zaistniał nowy
człowiek. Ten newralgiczny moment niesie w sobie potężną proroczą dawkę. Już w
chwili narodzin trzeba być przygotowanym na doświadczenie „płaczu pośród
śmiechu”. Samotność w cierpieniu…
Oto tragiczna rzeczywistość, której
namiastkę otrzymujemy już u zarania swego ziemskiego życia. Dziecko płacze, a
ludzie dokoła się cieszą. Oczywiście, zasadniczo ze strony ludzi nie ma wtedy
czegoś złego w tym śmiechu. Ale zewnętrzna forma jest wymowna: kontrastujące
zderzenie płaczu ze śmiechem. Daje też do myślenia fakt, że ludzie śmiejący się
w związku z narodzinami, są przekonani o swej dobroci i umiłowaniu życia. Tak,
zasadniczo na życiowej drodze największym problemem nie są sytuacje, gdy ktoś
świadomie wyrządza nam krzywdę. Najczęściej, sprawcy nieszczęścia nie są
świadomi tego, co czynią.
Przy porodzie, widząc płacz, mając
radość w sercu, lepiej nie śmiać się, ale pomyśleć o jak największym
zmniejszeniu szoku porodowego. Taki śmiech zamiast sensownej pomocy, może
jeszcze bardziej pogłębić traumę pojawienia się w nowym, nieznanym świecie.
Dlatego od „afirmującego” śmiechu o wiele bardziej pomocne będzie przykładowo
krótkie włożenie dziecka do wanienki z ciepłą wodą. To konkretne
wsparcie, aby opuszczenie wód płodowych nie stanowiło dla dziecka rewolucji,
lecz łagodne przejście do nowego świata poprzez adapter ciepłej wody, nieco
podobnej do wód płodowych. Jeszcze lepsze może być spoczęcie dziecka od razu na
brzuchu, przy piersi matki; piękna kontynuacja bliskiej współobecności. Warto
także postawić świętą ikonę z zapaloną lampą oliwną. Taka podświetlona ikona od
samego początku otwiera na światłość Bożej obecności.
Podkreślmy jeszcze raz, często powodem
zadawanego cierpienia nie jest świadoma zła intencja. Ale to do końca nie
usprawiedliwia. Istnieje bowiem „mądrość serca”, która wyraża się w
autentycznej miłości. Miłość otwiera oczy tak, że człowiek zaczyna robić to, co
rzeczywiście jest najlepsze i najbardziej właściwe. Ujawnia się wielka różnica
pomiędzy radością światową i radością chrześcijańską. Pierwsza opiera się na
jakimś konkretnym dobru tego świata. Póki to dobro istnieje, człowiek doznaje radosnych
chwil. Wszystko jednak, co zanurzone jest w przestrzeni i czasie,
charakteryzuje się ograniczonością i skończonością. Gdy człowiek zbudował swe
życie na czymś doczesnym, moment śmierci staje się wydarzeniem tragicznym.
Płacz rozstania. Paniczny lęk przed śmiercią, tzn. obawa przed wieczną utratą.
Sprawy wyglądają inaczej, gdy podstawę
życia stanowiło coś trwałego. A jedyną trwałą rzeczywistością jest miłość. Bóg
zaś jest miłością. W tym świetle, moment śmierci staje się wydarzeniem ze
wszech miar radosnym. Oto bowiem
odchodzę do Tego, którego całe życie pragnąłem. Któremu w najgorszych
doczesnych katuszach zaufałem. Przed którym płakałem, gdy inni się
rozkoszowali. Tym razem w godzinie śmierci śmieję się. Wszak wreszcie nadeszła
długo oczekiwana chwila. Znakiem odejścia Bożego człowieka jest płacz ludzi. W
wersji „super-mega” mogliśmy obserwować to przy odejściu z tego świata bł. Jana
Pawła II.
Najważniejsze, aby od początku być
przygotowanym na cierpienie „płaczu pośród śmiechu”. Żyjmy tak, aby doświadczyć
spełnienia obietnicy Jezusa Chrystusa: „I rozraduje się serce wasze, a radości
waszej nikt wam nie zdoła odebrać”. (J 16, 22) Tak, najważniejsze, aby doczesny
płacz zamienił się w wieczny radosny uśmiech, którego już nikt i nic nie
odbierze.
10 maja 2013 (J 16, 20-23a)