Chwile smutne i chwile radosne. Taka
jest rzeczywistość życia. Udawanie nieustannej radości lub ciągłe trwanie w
smutku jest rozminięciem się z autentyczną prawdą ludzkiego istnienia.
Cała sztuka polega na tym, aby umieć te dwa stany jak najlepiej pogodzić.
Mistrzostwem jest stworzyć harmonijną całość, utkaną niejako z nici smutnej i
radosnej.
Dlatego warto uczyć się od naszego
Mistrza Jezusa, który przed swą śmiercią wypowiada do apostołów znamienne
słowa: „Wy będziecie płakać i zawodzić, a świat się będzie weselił. Wy
będziecie się smucić, ale smutek wasz zamieni się w radość” (J 16, 20).
Bezcenna prawda. Tak, apostołowie przeżyli wiele pięknych chwil ze swym
Mistrzem. Całą swą nadzieję zbudowali na Jego Potężnej Obecności. Byli
przekonani o niezniszczalnej mocy Chrystusa. A jednak nadeszła tragiczna
chwila, która zburzyła dotychczasową radość współprzebywania. Jezus został
zabity. W pewnej chwili z horyzontu zniknął Ten, który stanowił największe
dobro życia. Nadeszło doświadczenie smutku.
Co gorsza, smutek może zostać
zintensyfikowany, gdy inni w tym samym czasie przeżywają radość. Jedno i to
samo wydarzenie może wywołać zupełnie odmienne reakcje. Śmierć Jezusa dla
apostołów była wydarzeniem tragicznym, przeszywającym do głębi smutkiem. W tym
samym czasie, uczeni w Piśmie i faryzeusze cieszyli się, że sprawa Jezusa została
definitywnie rozwiązana. Jakże wiele sytuacji tego typu nieustannie się
powtarza. Jeden przygnębiony traci pracę. Drugi radośnie wchodzi na jego
miejsce. Trzeba być przygotowanym na to, że niektórzy będą cieszyć się z
naszego cierpienia.
Ale te zewnętrzne reakcje nie są
najważniejsze. Istotę stanowi stan wnętrza. Chrześcijański smutek łączy się z
wiarą, że stan ten ulegnie przemianie w radość. Jezus umarł, ale potem śmierć
zwyciężył. Zwycięstwo Zmartwychwstania. Dlatego chrześcijanin jest człowiekiem
radości. Ale nie należy tego rozumieć tak, że smutek jest wykluczony. Smutek
jest jak najbardziej obecny, ale jako stan, który zostanie przezwyciężony.
Chrystusowe przejście ze smutnej śmierci do radosnego zmartwychwstania jest
tego najdoskonalszym wzorcem. Ograniczenie się tylko do radości jest wejściem w
jakiś nieludzki stan pozbawiony miłości.
Przy spotkaniu z człowiekiem głęboko cierpiącym, taki „sztucznie
radosny” chrześcijanin nie będzie w stanie pomóc.
W tej perspektywie, warto uzmysłowić
sobie dwie niechrześcijańskie postawy przy spotkaniu ze smutnym człowiekiem.
Najpierw jest to mówienie z twarzą epatującą radością: „Nie smuć się”. Pozornie
to wygląda na pozytywne „zarażanie” uśmiechem. Ale w głębi może być bardzo
upokarzające. Smutny odbiorca czuje się jak ubogi biedak wobec bogatego w
radość. Jest to sytuacja podobna do tej, gdy mający dużo pieniędzy mówi z
radością do biedaka: „nie martw się, też ci się uda”. Taka postawa może jeszcze
bardziej pogrążyć, zarazem tworzy iluzję radosnego, chrześcijańskiego
świadectwa.
Przy drugim błędzie, istnieje „wspólnota
smutku”. Drugi nie jest poniżony, zarazem jednak jest to swoiste wspólne
tonięcie. Drugi tonie, rzucam się w jego kierunku i razem z nim tonę. Dwóch
przytakujących sobie zasmuconych ludzi. Niewłaściwość wyraża się tutaj w
potraktowaniu smutku jako czegoś ostatecznego.
Chrześcijańskie podanie pomocnej dłoni
polega na miłosnej solidarności w blasku Chrystusowej nadziei. Znaczy to, że
najpierw pokornie przychodzę jako smutny do smutnego, ubogi do ubogiego. Nie
stwarzam wrażenia bycia w lepszym świecie. Wspólnie jak najbardziej szczerze z
miłości płaczę. Ale potem biorę za rękę i powolutku wspólnie wyruszamy do
przodu poprzez „zasmucone pola”. Razem wchodzimy coraz bardziej w
promieniowanie niebiańskiej radości.
W mocy Ducha Świętego, ta solidarna
droga „razem” kończy się przezwyciężeniem smutku. Na początku spotkania wspólny
płacz wysuszonych trawiastych pól, na końcu wspólna radość przestrzeni Nieba.
9 maja 2013 (J 16, 16-20)