„On nie uważa się za Napoleona”. Tym prostym
zdaniem jeden z wykładowców świetnie wyjaśnił tajemnicę osobowości obecnego
papieża Franciszka. Niestety, nie jest to dominująca tendencja. Wręcz
przeciwnie, obserwujemy dążenie wielu ludzi do uzyskania prestiżu. „Patrzcie
jestem Napoleonem!”, ze śmiertelną powagą wołają co zabawniejsze przypadki
megalomanów. W strukturach różnych organizacji, firm i korporacji podskórna
rywalizacja często dotkliwie daje o sobie znać. Czar pierwszych miejsc. Ambicje
są w stanie wyzwolić potężne siły, aby zdecydowanie piąć się po kolejnych
szczebelkach kariery. Negatywne opinie o innych ludziach oficjalnie są wyrazem
dezaprobaty dla niewłaściwych decyzji i zachowań. Tak naprawdę jednak,
najczęściej motywowane są zazdrością i stanowią broń w prowadzonej rywalizacji
o coraz lepsze stanowiska. Ładne słowa są środkiem do maskowania głęboko
skrywanych w duszy dążeń. Skąd ten pęd do coraz bardziej
prestiżowych zajęć, większej popularności, lepszych stanowisk? Czy rzeczywiście
warto dążyć do tego, aby mieć coraz wyższe miejsce w hierarchii społecznej?
Przede wszystkim warto uświadomić sobie, że w
człowieku jest całkiem zdrowe pragnienie bycia kimś wartościowym. Z kolei
wartościowanie dokonuje się zawsze w oparciu o jakieś kryterium. Najczęściej
tym właśnie kryterium jest relacja do innych ludzi w grupie: rodzina, firma,
wspólnota kościelna, organizacja, partia polityczna. Wtedy im wyższe miejsce w
grupie, tym większe poczucie własnej wartości. Jak ktoś zostanie jakimś
„prezesem”, to niejednokrotnie sprawia wrażenie, jakby został „nowym
Napoleonem”. Dlatego ludzie pną się coraz wyżej w hierarchii, aby w
swoich oczach i wobec innych mieć jak największą wartość. Wszelka degradacja
oznacza wtedy spadek poczucia własnej wartości.
Takie rozumowanie jest wielkim błędem. Otóż
najgłębiej wartość człowieka nie zależy od miejsca w zewnętrznej hierarchii,
ale znajduje się wewnątrz samego człowieka. Odkrycie tej prawdy to źródło
wielkiego wewnętrznego wyzwolenia. Człowiek jest tym wartościowszy, im jego
wnętrze jest bardziej wypełnione Bogiem. Mówiąc inaczej, najważniejsze nie jest
miejsce w hierarchii społecznej, ale poziom Miłości w sercu.
Istnieją także bardzo ważne praktyczne
argumenty, dlaczego nie warto dążyć do zajmowania pierwszych miejsc. Bezcenne
światło daje nam wypowiedź Jezusa, który zaobserwował na pewnej uczcie, że
wielu wybierało sobie pierwsze miejsce. Nie pochwalił takiej
postawy, ale zachęcił do poszukiwania i zajmowania ostatniego miejsca. Czy
chodzi o jakąś autodestrukcyjną propozycję? Czy jest to zachęta do jakiegoś
dziwnego heroizmu? Nic z tych rzeczy. To kwestia życiowej mądrości. Gdy
człowiek zajmuje pierwsze miejsce, to wtedy może je utracić. Im wyższy poziom,
tym utrata może być większa. To powoduje nieustanne poczucie
zagrożenia. Zarazem niezdrowe ambicje tym się charakteryzują,
że wciąż są nienasycone. Wszelki upadek łączy się piekącym wstydem.
Czy warto zaspokajać próżne ego tylko po to, aby żyć w coraz większym lęku i
ambicjonalnym niezaspokojeniu?
Zdrowy rozsądek pokazuje, że zachęta Jezusa do
zajmowania ostatniego miejsca jest bardzo sensowna. Wówczas już nie musimy
obawiać się spadku na gorsze miejsce. A co ciekawsze, to możemy usłyszeć
serdeczne słowa: „Przyjacielu, przesiądź się wyżej”. Tu już nie ma chorych
ambicji, ale ewentualne przyjęcie otrzymanej propozycji. Pięknie ilustruje to
przypadek papieża Franciszka. Do papiestwa nie dążył, a jedynie pokornie
przyjął Boże zaproszenie.
Pokusa zajmowania pierwszych miejsc. Dla wielu
różnego rodzaju awans społeczny staje się życiowym celem. Jezus zaprasza nas do
zajmowania ostatniego miejsca. Z miłości jasno tłumaczy nam: „Każdy bowiem, kto
się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony” (Łk 14,
11)…
1 września 2013 (Łk 14, 1. 7-14)