Pragnienie dziecka. Głębokie wołanie, które
wydobywa się z ludzkiego wnętrza. Nawet zwyczajne włókna ludzkiego ciała są w
stanie pulsować niespełnioną tęsknotą. Świat takich przeżyć bardzo bliski jest
wielu osobom. Małżeństwo, które od wielu już lat nie może doczekać się
potomstwa; samotna kobieta, która coraz bardziej nie jest w stanie poradzić
sobie z brakiem dziecka; osoba zakonna, którą ściska serce, gdy widzi wesoło biegające
dzieciaki znajomych.
Najczęściej rodzi się przekonanie, że dziecko o
konkretnym wyglądzie byłoby spełnieniem najgłębszych tęsknot, przeszywających
serce. Jednocześnie, gdy człowiek intensywnie pragnie czegoś niemożliwego w
danym czasie lub w ogóle w życiu, wówczas zły duch zaciera ręce z uciechy i
zaczyna podsuwać „zbawienne pomysły”, sprzeczne z Ewangelią. Małżeństwo zaczyna
myśleć o sztucznym zapłodnieniu, samotna kobieta w desperacji rozważa
ewentualność zajścia w ciążę „z pomocą znajomego”, osoba zakonna wkłada pancerz
na obolałe serce, aby jakoś dać sobie radę.
Obok ludzi nieszczęśliwych z powodu braku
dziecka, są także ci, którzy otrzymali już ten dar. Każdego dnia mogą widzieć
swe dziecko, a jednak też nie są szczęśliwi. Ileż sytuacji, gdy pierwsze
odczucie „mam dziecko” bardziej kojarzy się z koszmarnym strachem niż z
radosnym zawołaniem „ cud miłości!”. Jak wiele miejsc, gdzie dziecko w żaden
sposób nie jest synonimem szczęścia, ale codziennie otrzymuje jasny komunikat:
„Jesteś ciężką kulą u nogi”. Te jakże bolesne przypadki wskazują na bardzo
ważny trop. Dziecko tylko w sensie fizycznym nie jest w stanie całkowicie
zaspokoić pragnienia szczęścia. Gdyby tak było, każdy rodzic mający dziecko
powinien być szczęśliwy. A tak nie jest! Zarazem tak wiele osób, świeckich i
konsekrowanych, które nie mają dzieci w sensie fizycznym, a jednak są
autentycznie szczęśliwi.
Znaczy to, że pragnienie dziecka, które mówi,
skacze, biega, przytula się, tak naprawdę jest znakiem tęsknoty za jeszcze
głębszą rzeczywistością uszczęśliwiającą. A cóż to może być? Światło
na tę sprawę rzuca jeden z ewangelicznych epizodów. Otóż pewna kobieta
zachwycona nauczaniem i czynami Jezusa głośno zawołała: „Szczęśliwe łono, które
Cię nosiło, i piersi, które ssałeś”. Spontanicznie uznała, że matka
posiadająca tak wspaniałego syna jak Jezus, ma naprawdę powód do szczęścia.
Słysząc to zawołanie, Jezus odpowiedział: „Szczęśliwi są raczej ci, którzy
słuchają słowa Bożego i zachowują je”. Z tych słów wynikają fundamentalne
wnioski.
Otóż Jezus oczywiście nie kwestionuje szczęścia
swej Matki Maryi. Wskazuje jednak, że najgłębszym powodem jej szczęścia nie
jest fakt, że zrodziła Go fizycznie. To nie fakt cielesnego zrodzenia Słowa
jest źródłem Bożego Błogosławieństwa. Tym najgłębszym źródłem jest duchowe
przyjęcie i słuchanie w sercu Słowa Bożego oraz następnie konsekwentne życie
tym Słowem w codzienności. Maryja słuchała i zachowywała Słowo Boże
i dlatego była szczęśliwa. W konsekwencji także fizyczne zrodzenie Słowa niejako
zanurzone było w przestrzeni szczęścia. Następny wniosek jest taki, że także i
my podobnie jak Maryja możemy być błogosławieni. Nie jest konieczny fizyczny
poród Zbawiciela. Konieczne jest natomiast na wzór Maryi przyjęcie Słowa Bożego
w sercu oraz realizowanie Go poprzez uczynki ewangelicznej miłości każdego
dnia.
Pragnienie dziecka jest znakiem tęsknoty za
wcielonym Słowem Bożym. Kto słucha Słowa Bożego i zachowuje Słowo Boże, ten
będzie dogłębnie szczęśliwy, niezależnie od tego, czy jest fizycznie rodzicem
czy też nie. Wtedy osoba żyjąca samotnie może być szczęśliwa; ojciec i matka
mogą zawołać przy poczęciu „cud miłości” i potem na co dzień dziękować Bogu za
dar otrzymanego dziecka.
Warto
być „ojcem” lub „matką” Słowa Bożego…
12 października 2013 (Łk 11, 27-28)