Służba...bitwa czy wojna?


„Na co mogę konkretnie liczyć? Co z tego będę mieć?”. Żyjemy w świecie, który zniewalająco napromieniowuje nas pragnieniem egoistycznych korzyści. Zarazem Ewangelia zachęca do bezinteresownej miłości. Codziennie gorliwie służymy. Ale rodzi się pytanie, komu służymy? 

W odpowiedzi odsłaniają się dwie radykalnie odmienne możliwości. Otóż celem służby jest:  „moje egoistyczne ja” lub „miłujące Boże Ty”. U początków stworzenia, pośród aniołów, rozegrał się pierwszy wielki dramat. Jedni pysznie wygarnęli Bogu: „Nie będę ci służył. Wolę Siebie!”. Inni  z pokorną wdzięcznością zawołali: „Pragniemy Ci służyć”. To napięcie egzystencjalne trwa nieustannie. Rozgrywa się aktualnie w ludzkich sercach. Diabeł, pełen zbuntowanej pychy, namawia, aby nie być pokornym i posłusznym idiotą. Przebiegle wsącza przekonanie, że największą rozkoszą jest służyć sobie samemu jako Centrum Świata. Służba drugiemu przedstawiana jest w tej diabelskiej logice jako postawa wysoce szkodliwa, krzywdząca, raniąca i niesprawiedliwa.  Z kolei każdy Święty Anioł zachęca do pokornego padnięcia na kolana przed Bogiem, który przychodzi w sercu i w drugim człowieku. Tym razem największym szczęściem staje się służba drugiemu. Taka radość staje się tym większa, im bardziej pyszne ja zostaje uśmiercone.  Służę i z tego powodu nie uważam się za „kogoś” i nie oczekuję „czegoś”.  Nie formułuję żadnych żądań wobec Boga. 

W czasach Jezusa niektórzy faryzeusze uczyli, że Bóg zobowiązany jest wynagrodzić człowiekowi za jego dobre uczynki. Odnosząc się krytycznie do tych nauk, Mistrz wyjaśnił, że po wykonaniu naszych służebnych obowiązków powinniśmy mówić: „Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać” (Łk 17, 10). 

Oto właściwy kierunek, aby uzyskać  uszczęśliwiające wyzwolenie z pychy . Uzyskanie tego celu, to tak naprawdę zaproszenie do podjęcia niebywałego wyzwania. Jest to bój na śmierć i życie pomiędzy „służę Sobie-Samemu” i „służę Bogu i Drugiemu”. W tej duchowej walce istnieją dwie szalenie niebezpieczne pułapki, które Nieprzyjaciel skrzętnie na froncie zastawia. Aby dobrze  zrozumieć ich charakter, trzeba precyzyjnie rozróżnić stan „bitwy” i „wojny”. Wojna składa się z wielu bitew.

            Pierwsza zasadzka jest stosowana, gdy człowiek ma poczucie zwycięstwa. Rodzi się wtedy euforia i iluzoryczne przekonanie o wygranej wojnie. Następuje samozadowolenie i demobilizacja. Wtedy następuje zaskakujące uderzenie, które boleśnie odsłania prawdę, że wcześniej miała miejsce jedynie zwycięska bitwa, a może nawet tylko malutka bitewka. W ten sposób zwycięska bitwa może prowadzić do przegranej wojny. 

Druga zasadzka ma miejsce, gdy człowiek jest załamany, mając poczucie wielkiej porażki. Nieprzyjaciel usiłuje wtedy wtłoczyć przekonanie o przegranej wojnie. Generuje myśli o definitywnie poniesionej klęsce i maluje przyszłość w najczarniejszych kolorach. Gdy człowiek tej presji ulegnie, wtedy może naprawdę przegrać wojnę. Ale póki co, to jedynie wielkie szatańskie oszustwo. W rzeczywistości bowiem doszło zaledwie do przegranej bitwy lub tylko bitewki. I może nic strasznego się nie stało. 

Aby nie ulec tym zdradliwym pułapkom, zgodnie z prawdą, należy każdy doraźny stan interpretować  jako „bitwę”. Wygrana bitwa nie oznacza automatycznie wygranej wojny. Gdy pycha zawładnie sercem, największa zwycięska bitwa przeobrazi się w przegraną z kretesem wojnę. Z kolei przegrana bitwa nie oznacza żadną miarą przegranej wojny. Pokorne serce nawet po największym bitewnym upadku jest w stanie podnieść się i w mocy Boga ostatecznie wspaniale wygrać całą wojnę. 

Bolesne zmaganie pomiędzy „pysznym służyć sobie” i „pokornym służyć Bogu i drugiemu” przenika nasze serca. Ten czas wojennego „mocowania się” będzie trwać aż do ostatniego oddechu. Niebo to miejsce dla tych, którzy mieli odwagę służyć Bogu i ludziom… Jako słudzy bezużyteczni… I nie zapomnijmy! Każde jednostkowe doświadczenie ma jedynie status bitwy… Nie pomieszajmy jednego głazu z całymi górami...

12 listopada 2013  (Łk 17, 7-10)