Wyruszyła rano na górską
wyprawę. Zapewniała, że bez problemów da sobie radę. Chciała
koniecznie sama dotrzeć do kilku ciekawych miejsc. Miała wrócić do schroniska
we wczesnych godzinach wieczornych. Tak jednak się nie stało.
Telefon nie odpowiadał. Kolejne dziesiątki minut. Cisza. Specjalna ekipa
wyruszyła na poszukiwanie zaginionej… Udało się… Pomyliła szlaki, pobłądziła i
…spadła z urwiska… Bez pomocy, jeszcze kilka godzin, a już by została kaleką na
całe życie...
Tak! Życie człowieka jest tajemniczą historią;
specyficzny zespół rozwidleń i zakrętów do pokonania. Bardzo łatwo w tym
wszystkim pogubić się, pobłądzić, a potem gdzieś spaść. Na szczęście
nikt z nas nie jest samotną wyspą. Istnieje Bóg i drugi człowiek. To bezcenna
pomoc w przezwyciężaniu naszych zagubień. Bardzo dobrze, jeśli w
miarę szybko uznamy, że pobłądziliśmy. Jeśli pokornie przyjmiemy Bożą i ludzką
pomoc, może obyć się bez większych konsekwencji. Ale bardzo często przeważa
niestety pycha. Pycha ma to do siebie, że najzwyczajniej w świecie zaślepia i
otumania. W konsekwencji „pokręcona ścieżka w chaszczach” nadal jest
postrzegana jako „prosta droga”. Wszelkie trudności są tłumaczone winą i
pogubieniem innych.
Samotność w takiej sytuacji oznaczałaby
kompletną tragedię! Na szczęście Bóg czuwa i sam podejmuje inicjatywę, aby nas
odnaleźć w tego typu "ciężkich przypadkach". Tak! To niesamowite!
Nawet nie musimy prosić o pomoc. Bóg sam z siebie ogarnia
nas troską. Ktoś pomyśli: a po co On przychodzi? Może chce mnie skrzywdzić? Co
też zły duch nie wymyśli! Nic z tych rzeczy. Bóg przychodzi, aby
obdarzyć nas bezinteresowną Miłością i pomóc iść dalej dobrą drogą. Super-konkretnie
sens swego poszukiwania określa sam Jezus: „Tak też nie jest wolą
Ojca waszego, który jest w niebie, żeby zginęło jedno z tych małych” (Mt 18,
14).
Co więcej, nawiązując w cytowanym fragmencie do
ówczesnych realiów pasterskich, Jezus zadaje retoryczne pytanie: „Jak wam się
zdaje? Jeśli kto posiada sto owiec i zabłąka się jedna z nich: czy nie zostawi
dziewięćdziesięciu dziewięciu na górach nie pójdzie szukać tej, która się
zabłąkała?” (Mt 18, 12). Dopowiedzmy, że pomiędzy pasterzem i jego owieczkami
istniała wtedy szczególna więź emocjonalna. Każda owieczka była dla sumiennego
pasterza niczym część jego własnej duszy; był przesiąknięty jej zapachem.
Każdego dnia wyprowadzał swe ukochane owieczki na
pastwisko, prowadził do wodopoju, sprowadzał bezpiecznie do owczarni,
bronił przed dzikimi zwierzętami i rabusiami; co więcej, często grywał nawet na
fujarce z trzciny, aby stworzyć swym owieczkom klimat spokoju i wypełnić muzyką
czas wspólnego przebywania.
W tym kontekście, z mocą wybrzmiewa prawda, że
Jezus jest Dobrym Pasterzem. Gdy jakaś owieczka zabłąka się, wtedy wyrusza na
jej poszukiwanie. Szuka nie po to, aby zdobyć dla jakiś swoich egoistycznych
celów; zawsze szuka po to, aby obdarować Miłością i pomóc na drodze do Nieba.
Ale nieraz pojawia się wielki problem. Zabłąkana owieczka zaczyna bać się
wszystkiego i wszystkich. Głęboko chowa się, aby jakieś dzikie zwierzę jej nie
skrzywdziło. Obawa wzrasta niepomiernie, gdy w przeszłości miały miejsce jakieś
raniące doświadczenia. Ale trwożliwe ukrywanie się w jakiejś jaskini nie jest
na dłużej dobrym pomysłem. To bowiem prowadzi do zniewolenia lękiem i
ostatecznie do samozniszczenia. Dlatego pozwolić odnaleźć się Dobremu
Pasterzowi to jedyna sensowna postawa każdej zaginionej owieczki. On naprawdę
ze szczerą troską szuka. Po odnalezieniu, z wielką miłością i radością weźmie
na ramiona swą ukochaną zgubę. Zabłąkana owieczka znów poczuje się bezpieczna i
szczęśliwa...
10 grudnia 2013 (Mt 18, 12-14)