Boleśnie doświadczyła poniżenia.
Dotkliwie odczuła na swej skórze, że jest człowiekiem „drugiej kategorii”.
Padło wiele raniących słów. W spojrzeniach kierowanych pod swym adresem,
odbierała jednoznaczny komunikat: „jesteś gorsza”. Najsmutniejsze w tym
wszystkim było to, że autorem upokarzających gestów i zachowań była osoba
uważająca się za wierzącą. Wiara w Jezusa stanowiła dla niej argument, aby
poczuć się „lepszą” od „gorszego grzesznika”. Przekonanie o swej moralnej wyższości
stanowiło podstawę do kpiącego lekceważenia.
W nawiązaniu do tej przygnębiającej sytuacji,
trzeba od razu powiedzieć, że chrześcijanin noszący w swym sercu przekonanie
„jestem lepszy” przypomina kwadraturę koła. Jest to tragiczna sprzeczność sama
w sobie, głębokie duchowe zafałszowanie. Właściwie to
usiąść i płakać, że Dobra Nowina Jezusa doznaje tak wielkich tortur. Ogólnie
rzecz biorąc, nie jest aktem humanistycznym wynosić się ponad drugiego
człowieka. Wszak wszyscy jako ludzie posiadamy dokładnie taką samą
godność ludzką. Ale w pewien sposób takie zachowanie może być
zrozumiałe w przypadku niewierzących lub przedstawicieli innych religii. Nie
otrzymali i nie przyjęli świetlanego przesłania Ewangelicznej Miłości.
Obecni na kartach Ewangelii faryzeusze i uczeni
w Piśmie na mocy swej żydowskiej wiary uważali się za lepszych. Skrupulatnie
uważali, aby w jakikolwiek sposób ich czystość nie została zbrukana kontaktem i
wpływem pogańskich grzeszników. Delektując się pysznym poczuciem
wyższości, prezentowali pogardę wobec „niewiernych psów”. W tym
kontekście, obrazek Jezusa, który udał się do grzesznego celnika Mateusza,
wzbudził wielką konsternację i zgorszenie (Por. Mk 2, 13-17). Stąd pytanie:
„Czemu On je i pije z celnikami i grzesznikami?”. Porządny faryzeusz
trzymał się w odpowiedniej odległości, a oto Jezus nawet poszedł w gościnę do
celnika i zasiadł pośród innych celników i grzeszników. Uczeni w
Piśmie potraktowali to jako dowód, że nie naucza On Bożej Prawdy. Wyciągnęli
wniosek, że Jezus nie jest żadnym nauczycielem, ale „grzesznym typem”, podobnie
jak ci, z którymi przebywa.
Kto na mocy wiary chrześcijańskiej poniża
drugiego, zachowuje się jak faryzeusz o zatwardziałym sercu, który nie
przyjmuje Jezusa. Dodatkowo współcześnie pojawia się wielki grzech kłamstwa.
Starożytni faryzeusze przynajmniej nie głosili, że wierzą w
Jezusa. Człowiek, który nazywa się chrześcijaninem i zarazem
pogardza, jest kłamcą. Deklaruje bowiem ustami, że wierzy, a tak naprawdę
sercem nie wierzy. Nie chodzi tu o wypowiadane słowa, ale o całe wewnętrzne
przekonanie, które jest niejako wypromieniowywane z człowieka. Tego nie da się
ukryć…
Sam Mistrz najlepiej tłumaczy
swym przykładem, na czym polega nowość i wyjątkowość głoszonej przez
Niego nauki. „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci którzy się źle mają”;
„wielu celników i grzeszników siedziało razem z Jezusem i Jego uczniami”.
Wynika z tego jednoznacznie, że uczeń Jezusa szanuje nawet największego
grzesznika, gdyż każdy jest człowiekiem stworzonym przez Boga. Nie można
tworzyć „dystansowego” modelu zachowania: „ja-lepszy”, „ty-gorszy”. Jedyna
uprawniona zasada chrześcijańska to solidarne „my-równi”. Życzliwa
bliskość. Tylko z pomocą takiego pomostu istnieje możliwość
spotkania z „grzesznikiem, który potrzebuje uzdrowienia”. Nie ma tu
„głoszenia z góry”, ale przede wszystkim „serdeczne współbycie”.
Wiele moralizatorsko-chrześcijańskich porażek
jest konsekwencją uprzedniego potępienia „grzesznika” i późniejszego
postawienia się na piedestale „świętego-nauczającego”. Oczywiście jest
niezbędna ocena konkretnych czynów, ale niedopuszczalne jest osądzanie osoby,
która jest ich autorem. Jeśli ktoś osądza i potępia
spotkanego człowieka, to takie zachowanie można interpretować tylko
na dwa sposoby. Jest to niechrześcijańska deklaracja „odrzucam Jezusa i Jego
nauczanie” lub poważny grzech, z którym dany chrześcijanin walczy na drodze
przyjmowania Ewangelii. Czy naprawdę jestem uczniem
Jezusa?
18 stycznia 2014 (Mk 2, 13-17)