Sens wytrwałego zmagania


 Codzienny ból głowy, ledwo żyjącej. Chwilami znużenie i przytłaczające zmęczenie. Cykliczne nawroty myśli o braku jakichkolwiek zdolności. A jednak pomimo całej tej unicestwiającej fali, każdego dnia od nowa brał książki, zeszyty, dyktafon i...żeglował po morzu nauki języka obcego. Mówiąc precyzyjniej, samotny biały żagiel na przedziwnym „Morzu Francuskim”. A morze, jak to morze; nie pieści się zbytnio z posiadaczami skromnych łajb. Ale faktem jest, że możliwość przeżycia istnieje. 

 Tak więc znosząc buntownicze bóle organów głosowo-słuchowych i zmagając się z poczuciem bezowocności trudu, codziennie całymi godzinami walczył z kolejnymi słówkami, zdaniami i tekstami francuskimi. Po roku ciężkiej, systematycznej pracy wydarzył się „cud”.  Właściwie to cud, bez cudzysłowu, bo nawet życzliwe osoby dziwiły się, że muzycznie głuchoniemy zaczął całkiem zrozumiale mówić… Jakież to radosne uczucie: rozumieć i być rozumianym. W świadomości zaświtała myśl: „A jednak najwyraźniej ma to sens!”. Ta myśl, to był wiatr Ducha Świętego w żagle… rozpoczęła się niezwykła historia, która bez francuskiego nigdy by nie zaistniała…

Tak, nauka języka obcego, to niesamowita przygoda sama w sobie. W obecnych realiach, pewna znajomość przynajmniej jednego języka obcego, to praktyczna pomoc i zarazem szansa wejścia w całkiem nowy świat przeżywania rzeczywistości. Ale to także świetna metafora, która pomaga lepiej uchwycić najważniejsze prawa ludzkiego życia, w perspektywie Bożej Obecności. Najpierw dwie pułapki.

Pierwsza to powszechnie znany „słomiany zapał”. Podpalona słoma nagle umożliwia wielki płomień, ale wkrótce ze świetlistego ognia pozostaje jedynie szary popiół. Wiele osób zaczyna naukę języka obcego pod wpływem jakiegoś impulsu, ale potem zapał stopniowo gaśnie. Dlaczego? Powodem jest chęć doświadczenia natychmiastowych świetlanych efektów, brak żelaznej systematyczności i zanik solidnej motywacji. W sensie duchowym odsłania się pycha, która chciałaby uzyskać wszystko od razu.  A trzeba pamiętać, że szybko i bez wysiłku, nic trwałego duchowo w życiu nie uzyskamy!

Druga pułapka przypomina „osiadanie na laurach”. Nauka języka rusza z kopyta. Przy pewnych zdolnościach, pojawiają się konkretne, całkiem dobre efekty. Ale, niestety, żółtodziób obrasta piórkami i zaczyna żyć w przekonaniu, że stał się pięknym łabędziem studiowanego języka. To powoduje zatrzymanie się na pewnym ograniczonym poziomie, w złudnym przekonaniu pełni. Potem całe życie: błędy, brak głębszego czucia frazy, niedopracowany akcent i po prostu zmarnowany potencjał. To dobra ilustracja duchowej pychy, która uniemożliwia trwałą postawę zdążania ku Nieskończoności. Duch, który nie rozwija się, po prostu się zwija; nawet jeśli wcześniej całkiem dobrze się rozwinął.   

             Świetne wyjaśnienie zasady optymalnego życiowego rozwoju znajdujemy w ewangelicznej przypowieści o ziarnku gorczycy (Por. Mk 4, 30-32). Otóż Jezus nawiązał do gorczycy, która nad brzegami Jeziora Galilejskiego osiągała wysokość nawet 3-5 m. wysokości. Znamienne, że ziarno tej rośliny, gdy się je wsiewa, „jest najmniejsze ze wszystkich nasion w ziemi”. Tak więc to bardzo dobry przykład wzrostu od czegoś malutkiego do czegoś wielkiego, co „wypuszcza wielkie gałęzie”.  Tak właśnie wygląda sprawa Bożego rozwoju w życiu człowieka. 

 Istota wszelkiego realnego i trwałego wzrostu polega na pokornej akceptacji skromnego początku. Następnie to „maleństwo” powinno być systematycznie i cierpliwie rozwijane. Pomiędzy jednym dniem a drugim nie widać różnicy, ale realny codzienny malutki przyrost w dłuższej perspektywie daje rewelacyjny efekt. Taką metodą, można dojść do bardzo dobrego opanowania języka obcego. W perspektywie duchowej otrzymujemy wymowną ilustrację pokory, która zawsze jest narzędziem trwałych i solidnych Bożych budowli. W autentycznym życiowym rozwoju, tak naprawdę budowniczym jest sam Bóg. Sens codziennego trudu polega na tym, aby ufnie i wiernie otwierać swe wnętrze na Dar Jego trwale uszczęśliwiającej Obecności…

31 stycznia 2014 (Mk 4, 26-34)