„Mnie w życiu już nic nie zdziwi. Nikt nie jest
w stanie w jakikolwiek sposób mnie zaskoczyć”. Czasami można usłyszeć tego typu
słowa, wypowiadane przez człowieka o znudzonej twarzy. Stwierdzenie
takie w zamyśle mówiącego jest chlubnym poświadczeniem posiadanej wiedzy o
ludziach i życiu. Mąż, żona, przyjaciele, współpracownicy, a nawet sam Bóg,
jawią się jako jednostki doskonale rozpracowane i prześwietlone. Od „znawcy”
otrzymują etykietkę: „Już ja się na tobie poznałem”.
W rzeczywistości taka postawa, to znak
ograniczoności uczuciowej oraz zatrważający symptom duchowego obumierania
serca. Jest to choroba, która niszczy relacje międzyludzkie. Zanika także więź
z Bogiem. Życie małżeńskie, przyjacielskie, duchowe może być
wtedy coraz bardziej opisane słowami z „Rejsu”: „Nuda. Nic się nie
dzieje. Pustka ”…
Aby tego uniknąć, warto uświadomić sobie, że
stan pierwotnego zadziwienia może podlegać dwom radykalnie odmiennym procesom.
Pierwszy polega na tym, że początkowy zachwyt przypomina jedynie chwilowy błysk
płomienia z zapalniczki. Gdy Jezus pewnego razu przybył do
rodzinnego Nazaretu i pełen mądrości nauczał w synagodze, wielu mieszkańców „pytało
się ze zdziwieniem: „Skąd On to ma?” (Por. Mk 6, 1-6). Niestety, to obiecujące
pytanie zostało poddane swoistemu „walcowi oczekiwań i negacji”. Dla owych
ludzi było nie do pomyślenia, że zwykły człowiek, którego przez lata spotykali
w codziennym życiu, może być prawdziwie Bożym prorokiem. Zatrważające, ale od
konkretnego faktu pełnych mądrości nauk i nadprzyrodzonych cudów, ważniejsze
okazało się zniewolenie własnymi wyobrażeniami. Dlatego
„powątpiewali o Nim”. W rezultacie, początkowe zdziwienie uległo przekształceniu
w zwątpienie i lekceważenie, a następnie w negację Boskiej rzeczywistości.
Niedowiarstwo mieszkańców Nazaretu uniemożliwiło im doświadczenie uzdrawiającej
mocy Boga, prawdziwie obecnego w Jezusie. Początkowy błysk płomienia został
skutecznie zgaszony strumieniem lekceważącego powątpiewania oraz głupoty i
oziębłości.
Na szczęście, istnieje jeszcze jeden, całkowicie
odmienny scenariusz. Tym razem zadziwienie nie jest początkiem rychłego końca,
ale inicjacją całego nowego świata, który w miarę upływu czasu nieustannie się
pogłębia i poszerza. Pierwotny błysk przypomina tu raczej iskrę, która
zapoczątkowuje wielki ogień Miłości. Ten ogień Ducha Świętego sukcesywnie
ogarnia coraz to nowe obszary życiowych przestrzeni. Stopniowe poznawanie
prowadzi tutaj do coraz większej fascynacji tajemnicą drugiej osoby. Nie jest
to płytki zachwyt emocjonalny, ale mistyczne odkrywanie Boga w człowieku. Każdy
dzień staje się źródłem ożywczej nowości. Jest to możliwe dzięki otwarciu się
na wewnętrzne bogactwo drugiego. Z kolei odkryte treści wyzwalają coraz większe
zainteresowanie i szacunek.
Przy takim podejściu dokonuje się rozwój
relacji. Zamiast słów „już cię znam”, coraz bardziej adekwatnym jest
stwierdzenie „coraz bardziej cię nie znam”. Ale jest to „święta niewiedza”,
która polega na tym, że obiektywnie coraz więcej wiem; dzięki temu coraz lepiej
widzę, jak wiele jeszcze nie wiem. Twórcze zadziwienie prowadzi do coraz
pełniejszego odkrywania Boga w drugim człowieku. Im bardziej ten człowiek jest
mi bliski i codzienny, tym bardziej wyzwala we mnie zachwyt swą
niezwykłością.
Wiara w Jezusa Chrystusa nie polega na coraz
ściślejszym przylgnięciu do swoich abstrakcyjnych wyobrażeń o Bogu, których
nigdy nie zweryfikuję. Najczęściej jest to żałosna „religia własnego Ja”. Istota
chrześcijańskiej wiary polega na tym, aby dostrzec Boga w Jezusie, który
przychodzi jako człowiek z krwi i kości. W naszej codzienności oznacza to
odkrywanie Boga w człowieku, którego Bóg konkretnie stawia na drodze naszego
życia. Człowiek ten jest darem. Tym bardziej wierzę, im bardziej w twarzy tego
człowieka odkrywam twarz samego Jezusa Chrystusa. Człowiek, którego obecność
przeżywamy jako Boże Misterium, mocą Jezusa, staje się dla nas źródłem
uzdrowienia ciała i duszy…
5 lutego 2014 (Mk 6, 1-6)