Dwie motywacje w poszukiwaniu


           „Szukam fascynującego człowieka”. Czy takie poszukiwanie można automatycznie uznać za coś dobrego? Czy pragnienie tego rodzaju na pewno prowadzi do szczęśliwego finału? Niestety, nie można udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Poszukiwanie „Boskiego” człowieka  może być bowiem inspirowane radykalnie odmiennymi motywami. W zależności od rzeczywistej motywacji, finał podjętej drogi stanie się radosnym zwycięstwem lub tragiczną porażką. Aby szczęśliwie dotrzeć do celu, warto bliżej rozpracować kwestię. 

Wielką pomocą jest ewangeliczna scena, w której tłum poszukuje Jezusa po cudownym rozmnożeniu chleba. Poszukujący są naprawdę mocno zdeterminowani. Mają świeżo w pamięci niezwykłe wydarzenie. Wreszcie porządnie się najedli, niektórzy być może po całych latach głodowania. Autor cudu zaprezentował nadludzkie możliwości. Tłum zawzięcie szuka więc „Boskiego człowieka”, którego ostatecznie odnajduje. I oto zamiast kolejnych kojących sycących chlebów, poszukujący otrzymują od Mistrza „bardzo zimny prysznic”: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Szukacie Mnie nie dlatego, żeście widzieli znaki, ale dlatego, żeście jedli chleb do sytości” (J 6, 26; dosłownie z greckiego: „Amen, amen mówię wam, szukacie mnie nie bo ujrzeliście znaki, ale bo zjedliście z chlebów i nasyciliście się”).

W świetle tego wyjaśnienia, wyraźnie widać dwa rodzaje motywacji. Zarazem są to dwa całkowicie odmienne podejścia do „Boskiego” człowieka: „dystrybutor sycącego chleba” lub „znak Boga”. W pierwszym przypadku, początkowo występuje pewna złudna iluzja. Fascynujący człowiek postrzegany jest jako „Boże wcielenie”. Poszukujący gotów jest nawet  obwołać go „królem” swojego życia. Ale niestety smutna prawda wygląda zupełnie inaczej. Rzeczywistym motywem nie jest ten wspaniały człowiek, ale jego chleb, który daje nasycenie. Poszukiwany człowiek pełni jedynie rolę użytkowego dystrybutora. Dla tłumu, Jezus tak naprawdę się nie liczył, a jedynie Jego „sycący chleb”.  Gdy chleba nie było, w miejsce uwielbienia pojawiło się „ukrzyżowanie”. 

Tak  oto otrzymujemy   wytłumaczenie wielu tragicznych ludzkich historii. W odniesieniu do Boga, gdy „coś” było potrzebne, wtedy Bóg był namiętnie poszukiwany i bombardowany błaganiami. Gdy jednak zaspokojenie przeminęło lub nie zostało udzielone, wtedy „gorąca wiara” zamieniła się w niewiarę. W wymiarze ludzkim, widać to w relacjach, które początkowo emanowały pozornym blaskiem szczęścia i miłości. Potem wszystko się rozpadło. Dlaczego? Bo nie liczył się w rzeczywistości drugi człowiek, ale jego „nasycający chleb”. Tym chlebem jest często atrakcyjność seksualna, posiadane pieniądze lub wpływowe stanowisko. W przypadku seksualności, jakże to bolesne, gdy ciało ludzkie jest tylko „materią do konsumpcji”. Rzeczywistym przedmiotem fascynacji jest wtedy otrzymywane zaspokojenie seksualne, a nie drugi człowiek. Gdy takiego zaspokojenia już nie ma, wtedy człowiek-dystrybutor zostaje porzucony.   

Sytuacja wygląda całkowicie odmiennie, gdy człowiek postrzegany jest jako „znak Boga”. Jezus tłumaczy sens podejmowanego dzieła: „ zamierzone przez Boga, abyście uwierzyli w Tego, którego On posłał” (J 6, 29). Tym razem człowiek liczy się jako człowiek. Co więcej, jego twarz staje się Twarzą samego Chrystusa. Ciało przestaje być jedynie fragmentem doraźnej materii; staje się pięknym drogowskazem, prawdziwie wskazującym na  Boga. Seks, pieniądze, władza zostają napromieniowane Bożą Obecnością. Nie pełnią już roli ulotnych bożków, lecz na różny sposób stają się środkami w realizacji Bożych planów. Czysty dotyk lub obraz ciała staje się uobecnieniem Boga. Ciało zamiast prowadzić do materialnego rozpadu, pozwala doświadczyć Bożej Jedności, utrwalonej w Chrystusie na Wieczność. Pieniądze i władza zostają przeobrażone w chleb, który mocą Eucharystii staje się Ciałem Chrystusa, dającym życie Wieczne. Oto głęboki sens smakowania sycącego chleba: pokochać jego dawcę, który wskazuje na Chrystusa, jedyny Boski Pokarm na wieki.   

5 maja 2014 (J 6, 22-29)
.