Raniące słowa. Postawa lekceważenia. Zachowanie,
sprawiające ból. Nie jest to łatwe doświadczenie. Następuje intensyfikacja
emocji. Wyzwala się wewnętrzne napięcie. Organizm domaga się jak najszybszego
rozładowania. Tak najczęściej rozpoczyna się reakcja odwetowa; współczesna
wersja starożytnej zasady „oko za oko, ząb za ząb”.
Najprostsza wersja „rekontry” polega na
bezpośrednim oddawaniu złym słowem na złe słowo. Skoro ty mnie poniżyłeś, to
teraz ja ciebie upokorzę. Największa tragedia nie dokonuje się jednak na
poziomie werbalnym, ale egzystencjalnym. Słowne ciosy trafiają w serce
człowieka. Złe słowa są jak śmiercionośne ostrza. Istotnym problemem
nie są skrzyżowane miecze, ale stan wzajemnego niszczenia swych serc. Ale
jeszcze nie jest najgorzej, jeśli pojedynek ogranicza się tylko do starcia
bezpośrednio zaangażowanych osób.
O wiele bardziej niebezpieczna jest
sytuacja, gdy sprawa zostaje wywlekana w szerszym kręgu. Bywa nieraz tak, że
bezpośrednio nie ma żadnej reakcji zwrotnej, ale potem zostaje uruchomiony
proces użalania się i „obsmarowywania” poza plecami. Powiedzmy szczerze, to
najbardziej brudne zachowanie i przejaw moralnego upadku. Nawet gdyby człowiek
został obiektywnie zraniony, nie jest dobrze opowiadać o swym
cierpieniu do osób postronnych. Podobnie osoba raniąca nie ma prawa
usprawiedliwiać swych osądów poprzez nieprawdziwą i niesprawiedliwą agitację do
swych pysznych racji. Generuje to mechanizm oczerniania i przekłamań. Wszak
nieobecny nie ma możliwości się bronić . Ponadto, nawet gdyby to były prawdziwe
informacje, to zraniony lub raniący jeszcze bardziej zaczyna sam siebie
moralnie i duchowo niszczyć.
Jak więc najmądrzej reagować, gdy serce przebiło
głęboko raniące słowo? Co robić, gdy po doświadczeniu lekceważenia lub
poniżenia organizm domaga się rewanżu? Głęboką inspiracją
mogą być tajemnicze słowa Jezusa o sensie swego odejścia: „Bo jeżeli
nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was. A jeżeli odejdę, poślę Go do
was” (J 16, 7). W tym przypadku chodzi o prawdę duchową, która pokazuje związek
pomiędzy fizyczną obecnością Jezusa i duchowym uobecnieniem się Ducha Świętego.
Na poziomie natury, odejście Jezusa jawi się jako coś negatywnego. Oczywistą
konsekwencją staje się niemożność dalszego słuchania i bycia z
Mistrzem. Ale okazuje się, że Jezusowe odejście nie prowadzi do wejścia w
stan pustki. Wręcz przeciwnie, wcześniejsza zewnętrzna obecność zostaje zastąpiona
poprzez duchową nad-obecność w ludzkich sercach. Jezus odchodząc, posyła Ducha
Świętego. Obecność nie zamienia się w pustkę, ale w bez porównania większe
nadprzyrodzone uobecnienie się Ducha Świętego. Można z tego wyprowadzić ogólną
zasadę „ludzkiego odejścia, które jest przyjściem Ducha Świętego”.
W tym świetle, warto odejść od spontanicznej
chęci wyrównywania rachunków. Taka właściwa odpowiedź na raniące słowo ma kilka
etapów. Najpierw konieczne jest po prostu milczenie. To znaczy rezygnuję z
wypowiedzenia swego raniącego słowa. Zamknięcie ust jest błogosławionym
odejściem od zewnętrznych fizycznych działań. Nie ma bezpośredniej zemsty i nie
dochodzi do sytuacji obgadywania i użalania się nad sobą. Od razu owocuje to
brakiem nakręcania się spirali zła i zarazem następuje blokada „ciemnych chmur
zła i niechęci”.
Taka wyciszona przestrzeń staje się podatna na
przyjęcie Ducha Świętego, którego Jezus posyła. Wtedy Duch Święty
jest jak balsam oliwny, który leczy zranienia i daje ukojenie. W
sercu zamiast chęci odwetu rodzi się pełne pokoju uczucie i pragnienie, aby
obdarować dobrym słowem. Ten pokój staje się podstawą do wchodzenia
w dialog. Zamiast klimatu konfrontacji zaczyna dominować atmosfera wzajemnego
zrozumienia i poszanowania. Przyjacielskie odniesienie pozwala, w świetle Ducha
Świętego, otwierać się na prawdę, która unicestwia grzech
i umożliwia formułowanie sprawiedliwych ocen. Wszelki osąd człowieka
zostaje pozostawiony Bogu, jako jedynemu Sędziemu. Gdy z miłością godzimy się
na odejście „ludzkiego”, wtedy po wielokroć przychodzi „Boskie”.
27 maja 2014 (J 16, 5-11)