Codzienność przypomina proces sądowy. Ujawnia
się wielki dylemat. Kogo uczynimy naszym obrońcą? Ostatecznie, wszystko
sprowadza się do dwóch radykalnie odmiennych rozwiązań: postanawiamy sami
siebie bronić lub Boga obieramy jako naszego obrońcę.
Jeżeli człowiek chce sam siebie bronić, Bóg
respektuje ten wybór. Dyskretnie odsuwa się na dalszy plan. Gdy człowiek nie
broni się, wtedy jest to potężny sygnał, uwrażliwiający Boskiego Obrońcę. W
swym Miłosierdziu nie może zboleć widoku człowieka bezbronnego. Ale pozostaje
jeszcze kwestia wolności. Gdy Boski Obrońca otrzyma od ubogiego jednoznaczne
zaproszenie „proszę, pomóż”, wtedy zaczyna podejmować „świętą misję
adwokacką”. Nie należy tego rozumieć na zasadzie jakiegoś spektakularnego
fajerwerku. Cała wielka trudność polega na tym, że początkowo Bóg sprawia
wrażenie nieobecnego. To wielka pokusa, która powoduje, że najczęściej ludzie
pomijają Boga i sami wcielają się w rolę swych obrońców.
Co wtedy się dzieje? Otóż, gdy sami siebie
zawzięcie bronimy, to ujawnia się prawda, że w rzeczywistości ufamy jedynie
swemu „ja”. Bóg traktowany jest jako niebyt lub ewentualnie „coś
niepraktycznego w zaświatach”. Stąd płynie postawa: jak sam sobie nie pomogę,
to nikt mi nie pomoże. W powiązaniu z tym, powstaje złudne
przekonanie, że samodzielnie podejmowany trud jest gwarancją
zwycięstwa. Ostatecznie jednak czysto ludzkie zmaganie zawsze będzie porażką.
Przede wszystkim, wewnętrznie nie mamy głębokiego pokoju serca. Zamiast tego
jest stan niepokoju i chęć walki z „oskarżającym wrogiem”. Po drugie zaś,
szatan jest od nas silniejszy i podsuwanymi oskarżeniami zawsze nas zniszczy i
wepchnie w ciemność nieprawdy.
Dlatego warto bliżej zainteresować się obietnicą
Jezusa, którą wypowiada do swoich autentycznych uczniów: „Gdy przyjdzie
Pocieszyciel, którego Ja wam poślę od Ojca, Duch Prawdy, który od Ojca
pochodzi, On będzie świadczył o Mnie” (J 15, 26). Występujące tu słowo
„pocieszyciel” jest tłumaczeniem oryginalnego greckiego „parakletos”.
Terminem tym określano obrońcę w procesie sądowym. Był to ktoś, którego już
sama obecność stawała się poświadczeniem słuszności racji niesłusznie
oskarżanego. „Parakletos” był kimś, kogo przywoływano, aby przyszedł z pomocą i
wsparciem. Jezus nawiązuje do tego świeckiego znaczenia i z jego
pomocą rewelacyjnie ukazuje tożsamość Ducha Świętego.
Otóż Duch Święty jest Obrońcą, który świadczy o
prawdziwości świadectwa Jezusa. Duch Święty jest Bogiem, tak więc ma Absolutną
moc, która przezwycięża nawet najpotężniejsze ludzkie i diabelskie
knowania. Jezus pokazuje, jak współpracować z Duchem Świętym jako
Obrońcą. Rzecz ogromnej wagi! Trzeba całym sercem błagać Ducha Świętego o
pomoc, a potem cierpliwie i ufnie trwać (oczywiście jednocześnie podejmując
zgodne z sumieniem działania). Znakiem realnego przyjęcia Ducha Świętego za
obrońcę jest pokój serca. Wtedy człowiek nie traci głównej życiowej energii na
to, aby wykazywać swe racje, dobroć lub niewinność. Po prostu, z całym
zaangażowaniem „robię swoje”. Jezus był atakowany i oskarżany, ale na tym się
nie koncentrował. Dla Niego najważniejsze było to, aby wypełnić misję otrzymaną
od Ojca.
Nieco trudniej sprawa wygląda w aspekcie
zewnętrznych owoców Boskiej obrony. Najwyraźniej pokazuje to życie
samego Jezusa, który został zabity. To była jednak radykalna próba; swoisty sprawdzian,
czy Jezus absolutnie do końca złoży ufność w Boskim Obrońcy. Po
Zmartwychwstaniu, Duch Święty w pełni dał dowód swej Boskiej kompetencji
obronnej. Zstąpił w ludzkie serca i całemu światu wykazał, że Jezus we
wszystkim głosił prawdę. Obrona Ducha Świętego sprawiła, że Człowiek
ukrzyżowany jako zły bluźnierca został odkryty jako Doskonałe Wcielenie
Miłości. Oto scenariusz dla każdego ucznia Jezusa, w którego sercu jest miłość
i prawda. Jeśli prawdziwie kochamy, wcześniej czy później, Duch Święty ukaże
piękne skarby obecne w naszych sercach.
26 maja 2014 (J 15, 26 – 16, 4)