Tajniki Boskiego zakochania


Prawdziwie zakochani pragną być razem, na osobności.  Ich serca dążą do wyłącznej bliskości. Najchętniej wyjechaliby na odludną wyspę na końcu świata. Zgiełk tłumu przeżywają jako nieznośny ciężar, który przytłacza, męczy i rozprasza. Tak! Aby spokojnie wpatrywać się w najpiękniejszą twarz, aby wsłuchiwać się w najcudowniejszy głos, warto opuścić nawet cały świat. Cisza, wspólnie przeżywana z ukochanym, fascynuje lekkością; pozwala duchowo wznosić się i smakować orzeźwiający powiew czystego istnienia. Misterium ciszy, samotności  i odosobnienia. Uciekanie zakochanych na „bezludne wyspy”, najgłębiej rzecz biorąc, nie jest egoizmem, ale świetną intuicją mądrości miłowania. Najpierw trzeba umieć być tylko razem, aby potem być  w stanie wspólnie coś prawdziwie cennego z siebie dać.

Dobrze czują to małżeństwa, które mają „super extra pilnie strzeżone strefy”, gdzie nie dostaną się nawet najbliżsi.  Z ogniem zaś igrają ci, którzy dają się unieść „wizytowej fali”; ta fala przepłukuje całe wspólne życie i w konsekwencji wypłukuje delikatny rdzeń miłości. Miłość jest jak bardzo delikatna roślinka, która do wzrostu potrzebuje klimatu wyciszenia.   

Prawdy te od wieków są oczywistością dla mnichów. Tak naprawdę, mnich lepiej całym sobą czuje zakochanych, aniżeli niektórzy "światowi" eksperci-teoretycy od spraw miłosnych. Mnich jest człowiekiem „po uszy” zakochanym w Bogu. Rzeczywistą Boskość najgłębiej zaś można odnaleźć  w wyciszonej przestrzeni samotności. Ludzie szczerze zakochani chcą być sami ze sobą; podobnie mnich pragnie być „sam na sam” z Bogiem.  

 Słowo mnich pochodzi od greckiego terminu „monos”, który oznacza „jeden, sam, porzucony”.   Mnich jest samotnikiem. Ale ten stan samotności nie jest narzuconym przekleństwem, tylko całkowicie dobrowolnie wybranym błogosławieństwem. Przestrzeń odosobnienia, którą jest monastyczny klasztor lub erem, to święta przestrzeń Bożej historii. Gdy muszę wyjść poza mój ukochany Erem, to czuję się jak ryba wyrzucona na plażę... Powrót jest jak ponowne zanurzenie się w oceanicznych głębinach „Boskiego świata” samotnej ciszy i odosobnienia. 

Prawdziwy mnich najmniej czuje się sam wtedy, gdy jest sam. Jak to możliwe? Najlepszym wyjaśnieniem  są słowa samego Jezusa: „rozproszycie się każdy w swoją stronę, a Mnie zostawicie samego. Ale Ja nie jestem sam, bo  Ojciec jest ze Mną” (J 16, 32). Mnich chrześcijański opuszcza świat, aby oprzeć swe życie tylko na Bogu. Zewnętrznie oznacza to samotność, ale wewnętrznie jest to wejście, w Duchu Świętym, w relację miłosną z Jezusem. Bycie w samotności pomaga, aby być tylko „sam na sam” z umiłowanym Chrystusem. Oblubieniec daje wewnętrzny pokój, odwagę i oczyszcza miłość. 

Mnich usiłuje oprzeć swe życie tylko na Jezusie; dlatego odsuwa się, nie chce zniewalać swą obecnością; nie chce narzucać się i zmuszać innych do bycia ze sobą. W naturalistycznej miłości jest bardzo  dużo posiadania.  W rezultacie, drugi  staje się środkiem do zaspokajania własnych potrzeb. Dlatego ludzkie opuszczenie może wręcz spowodować utratę sensu życia. Mnich otrzymuje powołanie, aby z radością w sercu zgodzić się na bycie wzgardzonym i opuszczonym przez ludzi.  To wszystko  staje się możliwe tylko i wyłącznie dzięki realnemu oparciu swego życia na Bogu. Samotność i odosobnienie   są tylko środkiem, aby jak najpełniej czerpać z daru Chrystusowej obecności. Kto chciałby „zamknąć  się” sam ze sobą bez Boga, długo nie wytrzyma lub zwariuje. 

Tak naprawdę, rzeczywistą wiarę w Boga można sprawdzić dopiero poprzez doświadczenie samotności. Jeśli w samotnym opuszczeniu człowiek  nadal normalnie funkcjonuje to znaczy, że realnie poi swą  duszę Chrystusową wodą życia. To najlepszy dowód, ze Jezus jako Oblubieniec rzeczywiście jest i umacnia swą  miłującą obecnością...

2 czerwca 2014 (J 16, 29-33)