Żyjemy w klimacie natłoku pracy. W
podświadomości dominuje przekonanie, że im więcej zrobimy, tym lepiej. Punktem
odniesienia do samooceny staje się ilość wykonanej pracy. Dlatego nawet
modlitwa jest postrzegana przez wiele osób jako strata czasu, która
powoduje wyrzuty sumienia. W tym zapędzeniu warto zauważyć,
że niektórzy najwyżsi rangą zbrodniarze hitlerowscy, np. Himmler, porządnie
harowali od rana do wieczora. I co z tego?... Jakże wiele przypadków, gdy
zapracowani ludzie wyrządzają wiele zła innym ludziom. Ponadto, praca
wykonywana z sukcesem prowadzi niejednokrotnie do pysznego zarozumialstwa
(oczywiście niedostrzeganego).
Chwila trzeźwej refleksji pozwala dostrzec, że
praca i wytwory ludzkiego wysiłku mogą służyć zarówno dobru, jak i złu. Od
czego to zależy? Otóż od tego, jaki za tym wszystkim duch stoi. W wymiarze tego
świata nie tylko Duch Święty, ale także Zły duch może dać na pewien czas ogrom
sił. Istnieje zasadnicza różnica pomiędzy człowiekiem prawdziwie wierzącym i
realnie niewierzącym. Dla człowieka wierzącego cały sens ludzkiego życia polega
na tym, aby nieustannie przyjmować Ducha Świętego. Praca jest tutaj
rozumiana tylko jako jeden ze środków do „wchłaniania” Ducha Świętego.
Świadomość bycia narzędziem w ręku Boskiego Stwórcy powoduje, że im większe
dzieła powstają, tym bardziej w sercu człowieka wzrasta postawa pokornego
uniżenia.
Z kolei niewierzący postrzega siebie samego jako
jedynego twórcę. „Ja” staje się „Bogiem Stworzycielem”. Gdy takiemu człowiekowi
udaje się odnieść sukces, wtedy automatycznie jego serce wypełnia się „pychą
geniusza”. Takie podejście prowadzi, wcześniej lub później, do podporządkowania
się Złemu duchowi. Zły duch, chwyciwszy ofiarę, daje jej siły, aby pracowała na
rzecz jakiegoś „planu zła”.
Trzeba jeszcze doprecyzować znaczenie
użytych określeń „wierzący” i „niewierzący”. Otóż nie chodzi tu oczywiście o
teoretyczny „zapis w dokumentach”, ale o praktyczny sposób życia. Wierzący to
człowiek budujący swe życie na wierze w Boga. Niewierzący zaś
konstruuje tylko na sobie. Znaczy to, że można być ochrzczonym, ale niestety
postępować jak niewierzący. Jednocześnie człowiek deklarujący się jako
niewierzący może praktycznie budować na Bogu, poprzez zgodną z sumieniem służbę
Miłości i Prawdzie.
Optymalna sytuacja jest wtedy, gdy człowiek,
ubogacony sakramentem chrztu świętego, pragnie poznawać Boga i w pełni opierać
na Nim swe życie. Jezus tłumaczy: „A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie,
jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa” (J
17, 3). W języku biblijnym „poznanie” nie oznacza jedynie
teoretyczno-erudycyjnego zestawu informacji. W tym sensie „gigantami wiary”
byłyby współcześnie komputery. Chodzi tu o całościowe poznanie,
które zawiera w sobie wiedzę, pragnienie,
odczuwanie. Poznać kogoś, to wejść z nim w relację;
możliwie najpełniej zbliżyć się do niego. W tym sensie, człowiek o własnych
siłach oczywiście nie jest w stanie poznać Boga. Uzyskanie takiego poznania
umożliwia tylko Duch Święty. Dlatego w pełni słuszne jest stwierdzenie, że dla
chrześcijanina cały sens życia polega na tym, aby przyjąć Ducha Świętego.
Nie należy jednak tego otwarcia na Ducha
Świętego zredukować tylko do zestawu emocjonalnych modlitw. Niezbędne jest
dogłębne wołanie całego człowieka, jego duszy i ciała. W tym sensie, wielkiego
znaczenia nabiera praca, która powinna być traktowana jako całościowe
otwieranie się na Ducha Świętego. Zmaganie cielesno-duchowe staje
się wtedy czasem nasączania się Duchem Świętym. Taka praca nie jest już drogą
do piekła, ale pięknym uświęcaniem życia i zdążaniem do Nieba. Słowne przywoływanie
„Przyjdź Duchu Święty” jest ogromnie ważne, ale taka modlitwa staje
się prawdziwie skuteczna dopiero wtedy, gdy stanowi niejako ukoronowanie
całokształtu życia nastawionego na Ducha Świętego. Niech obecny czas
przygotowania do uroczystości Zesłania Ducha Świętego będzie dla nas jak
najbardziej owocny…
3 czerwca 2014 (J 17, 1-11)