Są bardzo niebezpieczne i podstępnie
uwodzicielskie. Potrafią z przekonaniem mówić: „Nie jesteśmy najważniejsze!”.
Jednocześnie dyskretnie przymilają się i zajmują coraz więcej miejsca w sercu.
Początkowo postrzegane są tylko jako środek do pięknych celów: rodzina,
bliskie osoby, edukacja, „święte” inicjatywy i przedsięwzięcia. Tak
rzeczywiście jest…
Z czasem jednak pojawia się przedziwny paradoks.
Bliscy, dla których były zdobywane, otrzymują coraz mniej czasu. Czas jest
poświęcany tylko na przebywanie z nimi. To „one” zajmują myśli. W
rezultacie dochodzi do „cichego przewrotu”. Niezauważalnie środek zaczyna
stawać się najważniejszym celem. Oczywiście faryzejska świadomość wciąż tkwi w
złudnym przekonaniu o miłości do szczytnych wartości. Bóg, mąż, żona, dzieci,
nauka postrzegane są nadal jako najważniejszy motyw, a nawet sens życia. Ale
prawda jest już inna. Nieustanne myślenie o „nich” sprawiło, że zajęły pierwsze
miejsce. Triumfalnie zasiadły na życiowym tronie i zaczęły sprawować władzę.
Omamiony sługa lub służąca, w zależności od konkretnego przypadku, zaczyna
słyszeć ich opresyjne wołanie: „Jeszcze za mało! Jeszcze więcej!”, „Braknie,
braknie!”, „Zysk, coraz większy zysk!”. Usidlona ofiara już nie ma czasu na
dłuższy kontakt z bliskimi, których w deklaracjach "wciąż kocha". W
realiach jednak to „one” już stały się największą „miłością” życia. Wszak na
tyle kogoś lub coś kochamy, na ile temu poświęcamy czas.
Oj tak, wielka to choroba, gdy „one” staną się
najważniejsze. Człowiekowi, który dał się uwieść ich urokowi, trzeba szczerze
współczuć. Niszczący rozpad następuje na wszystkich poziomach. Najpierw
paraliżu doznaje duch, który z Duchem Świętym już raczej po drodze nie ma . Bóg
odchodzi w siną dal z przestrzeni serca. Psychika zaczyna coraz bardziej ulegać
stanom nerwicowym i lękowym. Narasta poczucie niebezpieczeństwa, zagrożenia i
samotności. Rozpadają się więzi miłości z bliskimi osobami, które de
facto stają się osobami dalekimi. Wreszcie nawet ciało nie wytrzymuje
i powoli kolejne organy sygnalizują dziwne dysfunkcje. Diabelski krąg.
Jezus bardzo cierpi, widząc taki rozwój
sytuacji. Dlatego zaprasza, aby usidlone ofiary odważnie uwolniły się od swych
bezwzględnych władczyń. Jednocześnie tych, którzy są wolni, profilaktycznie
przestrzega przed niewolniczymi kajdanami. Tak! Mają na imię: „Pieniądze”.
Nazywane są także: „Mamona”. Mistrz tłumaczy: „Nie możecie służyć Bogu i
mamonie” (por. Łk 16, 9-15). Gdy pieniądze staną się bożkiem, który zastąpi
Boga, wtedy człowiek unieszczęśliwi siebie i innych. Nie znaczy to, że
pieniądze są złe same w sobie. Są dobre, ale zostały pomyślane jedynie jako
pomoc. Od dóbr materialnych ważniejsze są duchowe skarby. Ostatecznie ani
grosika z tego świata do wieczności nie zabierzemy. Do życia wiecznego
„przetransportujemy” tylko miłość zgromadzoną w sercu.
Jezus mówi: „Pozyskujcie sobie przyjaciół
niegodziwą mamoną, aby gdy wszystko się skończy, przyjęto was do wiecznych
przybytków”. Znaczy to, że mamona ma być cały czas jedynie środkiem, który
pozwala czynić ludziom dobro. Gdy pieniądze są przeobrażane w mądre uczynki
miłości, wtedy z ich pomocą gromadzimy dobra duchowe. Ludzie, którym w ten
sposób wyświadczyliśmy dobro, będą za nami orędować na sądzie ostatecznym.
Jeśli Bóg jest najważniejszy, już teraz możemy
czerpać z przedsmaku niebiańskiego błogosławieństwa. Jesteśmy wolni od
obsesyjnych myśli o pieniądzach. Nie powtarzamy do znudzenia: „Brakuje
pieniędzy”. Nie gonimy za nimi, ale spokojnie zadowalamy się tym, co byliśmy w
stanie uzyskać. Bóg czuwa, aby zawsze było tyle, ile trzeba. Udziela nawet z
nawiązką! Człowiek zachowuje pokój ducha, psychiczny spokój i nie dokłada sam
sobie niepotrzebnych chorób fizycznych. Relacje w pracy stają się ludzkie. W
rodzinie zamiast atmosfery rozbicia i zabiegania panuje klimat miłującej
jedności i współobecności. Najważniejsze jednak jest to, że służąc Bogu, jako
absolutnie Pierwszemu, idziemy bezpieczną drogą do Nieba.
8 listopada 2014 (Łk 16, 9-15)