Kontemplacyjna misja


Szczerze przytulić się. Poczuć współobecność. Bez ograniczeń wypłakać się. Oto  pragnienia, które są dobrym znakiem istnienia nadziei. Serce wypełnia wtedy ufność, że serdeczna bliskość pomoże przezwyciężyć „samotność wyspy”, zaś łzy uwolnią od tego, co niemiłosiernie ciąży i zniewala. Taki stan jest wyrazem tęsknoty za miłością, która utuli doznawany ból istnienia.

Gdy łzy i myśli o cieple bliskości mają „zakaz wstępu”, ewidentny to sygnał, że zbolałe istnienie skłania się ku beznadziei. Można ten smutek duszy agresywnie maskować, ale nie zmienia to faktu, że wnętrze chyli się ku przekonaniu, że żadnej miłości już nie ma i nigdy nie będzie. A przecież nie można przytulać się do tego, czego nie ma. 

Takie egzystencjalne i duchowe stany nabierają szczególnego wymiaru w kontekście tajemnicy słowa, zwłaszcza słowa Bożego. Beznadzieja w słowach jest dotkliwą chorobą serca. Jest to swoiste istnienie na zasadzie słownej propagandy. Propaganda oznacza głoszenie słów, które przypomina rozrzucanie pustych puszek. Te puszki mogą być nawet bardzo atrakcyjnie zaprezentowane. Ale nie zmienia to faktu, że  w środku jest pustka, która nie daje życia, a wręcz ma zdolność odbierania życia. Pustka wchłania w siebie niczym kosmiczna czarna dziura, która jest w stanie „połknąć” nawet promienie świetlne.

Propaganda jest preferowanym narzędziem bezdusznych ideologii, sekt i akcji marketingowych, aby poprzez słowo schwytać  jak najwięcej ofiar, które staną się krypto-niewolnikami. Tragedia to wielka, gdy słowo Boże staje  się przedmiotem akcji propagandowej. Dzieje się tak zawsze, gdy słowo Boga jest sprowadzone do „zimnych doktryn” i jeszcze zimniejszych „moralnych zakazów i nakazów”. Takie sceny mogą rozgrywać się nawet w domowych czterech ścianach, gdy wygłaszane są jedynie „kazania umoralniające” i „doktryny ustawiające”. Odbiorca takich treści czuje podświadomie beznadziejny brak miłości. Dlatego ochronnie zamyka swe serce i co najwyżej z lęku lub dla świętego spokoju poddaje się narzucanym rygorom. W takim świecie raczej nie ma szczerych przytuleń…

W tych zmaganiach z życiem i słowem pomocą jest scena, gdy Jezus rozesłał Dwunastu, którzy „wyszli i wzywali do nawrócenia” (Mk 6, 7-13). Ponadto „wyrzucali też wiele złych duchów oraz wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali”. Oto „misyjna rzeczywistość”, która ma swe źródło w uprzednim przytuleniu się do Boskiej Miłości, doskonale wcielonej w Jezusie Chrystusie. Uczniowie najpierw wiele czasu spędzili z Mistrzem. Wsłuchani i wpatrzeni w Niego, nasycali się Boskim słowem, które otrzymywali. Wspólnie milczeli. Potem zaś nie zainicjowali „swojego interesu”, ale podjęli zaproszenie do misji, na którą zostali posłani przez samego Jezusa. Misja nie była czasem funkcjonowania jako „propagandowa Boża tuba”, ale był to dla uczniów święty czas dzielenia się doświadczonym wcześniej przytuleniem przez słowo Boże.

Tak! Najpierw konieczny jest czas kontemplacyjnego trwania przy Jezusie, aby doświadczyć Jego uzdrawiającej obecności, wyrażającej się poprzez życiodajne milczenie i słowo. Dopiero zaznawszy takiego kontemplacyjnego przytulenia przez Miłość, mając wiele przepłakanych godzin w „rękaw Pana Jezusa”, można z ufną wiarą i nadzieją podejmować misyjne dzieło.  Wtedy głoszenie wszelkiego słowa staje się nośnikiem Boga Żywego. To już nie jest zniewalająca propaganda, ale wewnętrznie wyzwalające świadectwo, które napełnia nowym życiem. Słowo wypełnione wewnętrznie Bogiem jest zwiastunem  Miłującej Nadziei; ma charakter uzdrawiający i pozwala usuwać z duszy wszelkie złe oddziaływania złego ducha. W domowych realiach wielką duchową moc ma promieniowanie kontemplowanym Słowem. A gdy pada nawet „twarde słowo”, to i tak ma wtedy swoisty smak miłującego przytulenia.  W takiej duchowej rzeczywistości łzy zyskują normalny status obecności, jako znak przebywania w bezpiecznej przestrzeni wzajemnej miłości i nadziei. Jakże to wielkie misterium, kontemplacji i misji… 

5 lutego 2015 (Mk 6, 7-13)