Walentynkowa samotność

                
           Miłość… Słowo, które budzi skrajne reakcje. Jedni czują się szczęśliwi z powodu miłości. Inni już nie chcą o niej słyszeć , aby się nie denerwować. Są też tacy, którzy wciąż mają nadzieję na przeżycie miłosnych chwil. Każdy ma prawo do swoich przeżyć i poglądów. Nikomu nie wolno zabraniać, aby czuł to, co czuje…

Nie ma jakiegoś wzorcowego stanu, do którego „pod karabinem” trzeba się dopasować „tu i teraz”. Ważne, aby szczerze uznać to, co aktualnie wypełnia nasze serca. Takie odważne stanięcie wobec prawdy swego istnienia jest optymalnym punktem startu na drodze do autentycznego zakochania. Dzisiejsze „Święto zakochanych”, pod patronatem św. Walentego, to całkiem sympatyczna okazja, aby tak właśnie tę kwestię dostrzec. Wynikają z tego całkiem interesujące konsekwencje.  

Otóż nie ma większego znaczenia czy ktoś dzisiejszy wieczór spędzi samiuteńki, czy z najbliższą osobą, przy nastrojowych świecach, inspirującej  woni i romantycznej muzyce. Zakochanie w swej najgłębszej warstwie wcale nie łączy się z obecnością drugiego człowieka, ale z faktem samotnego istnienia w świecie ludzi. Zakochać się, to powiedzieć swym sercem: „Zgadzam się na moje istnienie”. Żadne argumenty nie są potrzebne. Po prostu, skoro istnieję, to już niech tak będzie.

 Nie oznacza to oczywiście egoistycznego zakochania się w sobie. Wręcz przeciwnie, jest to altruistyczne pokochanie otrzymanego istnienia i Jego Dawcy. Ufnie przyjmuję dar ze strony Samoistnego Istnienia, którym jest Bóg. „Istnieję, bo Ty istniejesz!”. Wielką pomocą w przyjęciu swego istnienia jest inne ludzkie istnienie. Zwłaszcza kobieta może pomóc istnieć mężczyźnie, a mężczyzna kobiecie.  

Wspaniale, jeśli dzisiejszy „Dzień św. Walentego” będzie dla wielu par okazją do głębszego doświadczenia prawdy: „Skoro Ty jesteś, to chcę istnieć. Chcę, abyś był”. Ale to tylko  jedna z opcji przeżywania. W zakochaniu najważniejsze jest przyjęcie istnienia. Dlatego także w fizycznej samotności, a nawet jeszcze bardziej, można odświeżyć stan serca: „kocham istnienie”.  

Doprecyzujmy! Samotność nie oznacza, że nie ma absolutnie nikogo. Taki stan uniemożliwiałby doświadczenie zakochania. W fizycznej samotności nie ma drugiego człowieka, ale jest druga Osoba, Bóg. Wprawdzie niewidzialny, ale absolutnie realny. To właśnie Bóg sprawia, że można być zakochanym, bez konieczności trzymania się za ręce… Pustelnik żyje m.in. po to, aby zaświadczyć, że taka możliwość nie jest tylko wydumaną teorią, ale realną praktyką. Jestem sam i z tego powodu bardzo się cieszę. W samotnej ciszy eremickiej celi słucham dzisiaj jak zegar, zainspirowany Ewangelią, subtelne tyka: „Przybliżyło się do was królestwo Boże” (por. Łk 10, 1-9)…

Samotność pustelnika ma jeszcze jeden bardzo ważny sens. Pragnę być sam, aby swą samotnością wesprzeć każdą osobę, która cierpi z powodu samotności. Gdy najedzony mówi czule do głodnego: „Jakże ci biedaczku współczuję, że głodujesz”, to bardziej zdenerwuje niż pocieszy… Ale gdy ktoś rezygnuje z jedzenia i siedzi przy pustej misce, to wtedy już nawet słów nie trzeba. Sam widok wspólnej biedy pociesza…

Kto dzisiaj pogłębia zakochanie w istnieniu z pomocą „drugiej połówki”,  niech Bóg Wam  błogosławi. Ale kto jest sam i w głębi serca czuje: „Szkoda, że nie jestem z kimś, jakoś tak przykro i smutno”, niech uruchomi swą wyobraźnię. Zobacz! Gdzieś w świecie jest pustelniczy mur, wewnątrz muru erem, a w tym eremie eremita… Eremita jest sam i tak właśnie przeżywa „Walentynki”. Jest sam, samiuteńki, aby inni czuli się mniej samotni… Możesz zrobić z mą samotnością, co Ci się żywnie podoba. Możesz wzruszyć ramionami, możesz pośmiać się z ubogiego samotnika, tak dla zdrowia. A jeśli ma samotność będzie dla Ciebie pocieszeniem, to niech Bóg, Dawca Istnienia, będzie w Tobie uwielbiony! Św. Walenty, módl się za nami…     

14 lutego 2015 (Łk 10, 1-9)