Miłość jest najbardziej czułą struną naszej duszy.
Jesteśmy wrażliwi nawet w wymiarze zwyczajnej dobroci. Wszelkie przejawy
życzliwości cieszą. Doświadczane zło sprawia ból i rodzi smutne pytanie:
„Dlaczego?”. Funkcjonowanie człowieka w dużej mierze zależy od sposobu
rozwiązania „dylematu miłości”. Warto zwrócić uwagę na dwa niebezpieczne
dążenia, które potencjalnie grożą utratą pokoju serca oraz wygenerowaniem, lub
wzmocnieniem przeżywanego cierpienia.
W pierwszym przypadku jest to próba
zasługiwania, czy wręcz zapracowania na miłość. Człowiek ma poczucie, że nie
jest kochany. Jednocześnie jest świadkiem, że ktoś inny jest obdarzany
miłością. Cała historia często zaczyna się już w relacjach rodzinnych. Gdy
dziecko czuje się niekochane, wtedy zaczyna podejmować starania, aby otrzymać
upragniony skarb, którego aktualnie nie ma. Taka postawa często utrwala się na
dorosłe życie, nadal wobec rodziców i także wobec innych ludzi. Wówczas różne
działania mają na celu uzyskanie konkretnych przejawów dobroci i znaków
afirmacji swego istnienia. Przypomina to swoiste błaganie o miłość. Lepiej nie
iść w tym kierunku, gdyż z góry jest to skazane na porażkę. Jeśli ktoś nie
kocha, to trudno. Nie musi. Trzeba obyć się bez jego miłości. Jedynie w relacji
małżeńskiej jest specyficzna kwestia budowania "ślubowanej miłości".
Żebranie o miłość skazane jest na porażkę w wersji
„mocniejszej” i „słabszej”. Gdy ktoś zdecydowanie nie kocha, to znajduje w tym
pewną satysfakcję, że nie daje czegoś, co jest oczekiwane. Proszenie „kochaj
mnie” będzie tylko pogłębiać czyjąś postawę odrzucenia, lekceważenia i
poniżania. W rezultacie zostaniemy jeszcze bardziej upokorzeni. Serce
zamiast oczekiwanej miłości doświadczy „wzmocnionego podeptania”. Z deszczu pod
rynnę…
W wersji łagodniejszej, „osoba błagana”
wprawdzie prezentuje życzliwość, ale bez wejścia na poziom miłości. Tym razem
odpowiedzią będą pewne zewnętrzne „gesty miłosne” na zasadzie litości. Nie
płynie to z serca, ale jest odruchem obronnym „bogatego” wobec „biednego”.
Lepiej umrzeć i zachować podstawową godność, niż otrzymać poniżające „środki
uszczęśliwiające”. Miłość z litości jest sprzecznością samą w sobie. Jest to
niezdrowa sytuacja, gdy jeden z pozycji wysokości „obdarowuje” drugiego.
Dodatkowo dochodzi kłamliwa iluzja, że miłość jest, podczas gdy tak naprawdę
jej nie ma.
W ogóle najlepiej zrezygnować z oczekiwania na
miłość. Od razu doprecyzujmy, że żadną miarą nie oznacza to negacji miłości.
Wręcz przeciwnie. Chodzi o wydobycie całego jej szlachetnego blasku. Gdy nie
oczekuję na miłość, wtedy nie rozpaczam, gdy jej nie otrzymuję. Znika
upokarzające błaganie. Ponadto w miarę spokojnie przyjmuję epizody, gdy jestem
na celowniku jakiegoś „snajpera”, który precyzyjnie wykonuje otrzymane
zlecenie. Jezus nie był zdziwiony, gdy mieszkańcy Nazaretu wyprowadzili Go „aż
na stok góry”, „aby Go strącić”. Doskonale czuł różne śmiercionośne oddechy
swych zabójców. W ten sposób przygotowywał się do ostatecznej odsłony
morderczego dramatu na Krzyżu. Mocnego wydźwięku duchowego nabiera ewangeliczne
zdanie. „On jednak przeszedłszy pośród nich oddalił się” (por. Łk 4, 24-30).
Oto pełna godności reakcja na sytuację, gdy występuje brak miłości. Trzeba
„ponad tym przejść”. Choć bez Boga, będzie to trudne, wręcz niemożliwe...
Zarazem niezwykle ważne, aby serce wciąż
pozostawało w pełni otwarte na wszelkie duchowe wartości. Nie ma żadnej sprzeczności
pomiędzy tym, że z jednej strony nie proszę o miłość, a z drugiej strony cały
na miłość się otwieram. Kardynalnym błędem byłoby założenie pancerza na swe
serce, co zablokowałoby dostęp życiodajnym promieniom. Otwarte serce umożliwia
przyjęcie miłości człowieka, który sam z siebie pragnie kochać. Wtedy sprawa
jest jasna, że chodzi o autentyczny dar, który jest wielkim wyzwaniem.
Dobrowolnie ofiarowana miłość jest szlachetnym zaproszeniem, aby odpowiedzieć z
pokorą i uniżeniem, zgodnie z sumieniem. Bóg zawsze przychodzi sam z siebie i
mówi: „Kocham Cię”. Kto potrafi przyjąć ten dar Boskiej Miłości, może trwać w
samotności, z każdym dniem coraz głębszej i głębszej… Wiara w Miłującą
Obecność…
9 marca 2015 (Łk 4, 24-30)