„Kochaj… Całą swoją osobą… Każdym drgnieniem
serca, umysłu, duszy i ciała… Najmocniej, jak tylko potrafisz!”… To nie jest
westchnienie mimozy, ani tyrański przymus! Chodzi o bezkompromisowe przykazanie
miłości Boga, które kieruje do nas Jezus: „Będziesz miłował Pana, Boga swego,
całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą”.
Cóż za wyrazista ekspresja kwintesencji życia!
Chrystus woła, aby w gąszczu codziennych spraw
pokochać Boga nade wszystko. To stanowcze wezwanie do miłości nie jest zamachem
na wolność. Wręcz przeciwnie, Jezus udziela wsparcia, aby maksymalnie
uaktywnić rdzeń wolnego wyboru. Tragedia polega na tym, że „najgłębsze chcę”
może pozostawać w stanie hibernacji, totalnie nierozbudzone. Poważnie
przyczynia się do tego inwestowanie całej życiowej energii w
powierzchowne „chce mi się czegoś”. Jakże to blada namiastka wobec „pragnę
Boga”, które znajduje się u dolnej części korzenia ludzkiej egzystencji.
Bóg zaprasza, aby wyruszyć odważnie w podróż do
nieodkrytych dotąd głębin swego istnienia. Ten tajemniczy świat wciąż czeka,
aby zachwycić zupełnie dotąd nieznaną „poezją innego wymiaru”. Przykazanie
miłości Boga nie jest zniewalającym przymusem, który powoduje uśmiercenie i
smutny koniec. Tak dzieje się w przypadku pożądania, które łapczywie karmi się
miłosnymi okruchami. Bóg chce nami porządnie wstrząsnąć, abyśmy się przebudzili
z chocholego tańca, wręcz z letargu. Przebudzenie dokonuje się wtedy, gdy
duszę i ciało przeszywa prąd absolutnej decyzji: „Chcę Kochać!”. Jest to
równoznaczne wyznaniu: „Boże, pragnę Cię miłować! Do szaleństwa!”.
Miłość potrzebuje wyzwolenia poprzez akt wolnego
wyboru. Decyzja totalna miłowania Boga jest jak iskra, którą wiatr Ducha
Świętego podejmuje i przeobraża w bezkres duchowych płomieni. Przegłębokie
„chcę Boga” spotyka się z Bogiem zaspokajającym. Tak oto Duch Święty rozpala
całe wnętrze człowieka Boską Miłością. W powstałej „miłosnej przestrzeni” z
całą intensywnością uaktywnia się „wolność bez granic”. Jest to wolny
ocean miłości, który zarazem jest miłującym oceanem wolności. Wyzwalające
tchnienie życia. W tym doświadczeniu miłość zaspokaja, zarazem z głębi duszy
wydobywa się „jeszcze więcej”. Jest to konsekwencja działania Ducha Świętego,
który całego człowieka pragnie coraz bardziej wprowadzać w nieogarnione głębiny
nieskończonej miłości w Bogu.
W tym spotkaniu „ludzkiego chcę” z „Boskim
udzielam” pojawia się także drugi człowiek. Bóg obdarowując sobą nie zamyka w
sobie, ale umożliwia realne otwarcie się na drugiego człowieka. Dzięki
pierwotności Bożej Miłości, która jest jak Święte Źródło, człowiek staje się
niejako strumieniem, z którego drugi może czerpać czystą wodę miłości. Nie jest
to strumień pożądania, który pochłania i uśmierca, ale nasycające i
ożywiające obdarowywanie. W ten sposób spełnia się przykazanie: „Będziesz
miłował bliźniego swego, jak siebie samego”.
Miłość siebie oznacza otwieranie się na Boga.
Tak więc miłość wobec drugiego oznacza wspieranie go w tym, aby też pokochał
Boga. Nie zabieram drugiego dla siebie, ale pomagam mu w odejściu do Boga. Ta
pozorna utrata jest tak naprawdę niebotycznym zyskiem. Nie uśmiercam sobą, ale
pozwalam żyć Bogiem. Bóg jako Miłość nieskończenie się odpłaca. W pożądaniu
relacja kończy się śmiercią. W łonie Boga relacja rozkwita pełnią życia. Bóg
niejako wprowadza dwie osoby w swą Wewnętrzną Boską Przestrzeń. Dokonuje się
wtedy bliskie spotkanie w Bogu, duchowy przedsmak „przyszłego świata”.
Bóg może absolutnie obdarować sobą tylko wtedy, gdy nikt i nic nie przysłania
Jego miłosnego promieniowania. W tym sensie brak współobecności ciał w tym samym
miejscu nie jest utrudnieniem, ale stanowi nieraz wręcz pomoc, chroniąc przed
ewentualną przesłoną na skutek fizycznych uwarunkowań.
Spotkanie się dusz w Bogu, w czystej miłości,
stanowi przedsmak Nieba. W Niebie zmartwychwstałe ciało będzie u każdego
doskonale zintegrowane z jego duszą, w pełni wchłaniając Miłość Boga. Panie,
wprowadzaj nas w głębiny Odwiecznej Miłości…
13 marca 2015 (Mk 12, 28-34)