Bywa, że ludzie zewnętrznie uśmiechnięci,
zarazem zadają wiele bólu. Eksponowana powszechnie radość przeobraża się w
dotykalne zło przy bezpośrednim kontakcie. Pod wesołą twarzą skrywa się banalna
pustka i brak miłości. Z kolei ludzie, mający jakby smutną twarz,
niejednokrotnie służą autentyczną pomocą. Osobiste spotkanie staje się
wzruszającym czasem styku z konkretną dobrocią i szczerą życzliwością.
Cichy smutek, a pod nim życiodajna pełnia.
Takie życiowe fakty burzą płytki schemat
„wesoły-dobry”; kwestionują sens swoistej mody na bycie radosnym i szczęśliwym.
Mentalność światowa lansuje powierzchowny styl życia: „Jedz, pij i śmiej się,
zanim umrzesz”. Swoistym przejawem „światowości” jest banalizacja argumentu:
„Ciesz się, bo Jezus daje radość”. Jest to oczywiście prawda słuszna, ale nie
może być interpretowana „po światowemu”, jako natychmiastowa wesołość „tu i
teraz”. Ewangelia mówi jasno, że pełnia szczęścia będzie dopiero w Wieczności.
Jakże to przerażające, gdy nieraz „radosny chrześcijanin” zadaje uśmiercające
ciosy. To prowadzi nawet do uniemożliwienia lub utraty wiary u poranionych.
Warto więc pamiętać, że „świat” funkcjonuje w dwóch wersjach: bez odniesień do
Ewangelii lub podpierając się Ewangelią, ale w sposób powierzchowny, bez
miłości i współczucia. Prawdziwy chrześcijanin na ziemi jest męczennikiem.
Jezus na Krzyżu nie tryskał promieniującą radością. Otrzymywał ciosy, mając
twarz przenikniętą bólem…
Jezus Chrystus mówi do swych uczniów: „Wy
będziecie płakać i zawodzić, a świat będzie się weselił. Wy będziecie się
smucić, ale smutek wasz zamieni się w radość” (por. J 16, 20-23). Te słowa pozwalają
zrozumieć, dlaczego nieraz „radosne twarze” mają „złe serca”, zaś pod „smutnymi
twarzami” są „dobre serca”. Otóż specyfika świata polega na powierzchowności.
Liczy się tylko zewnętrzność, bez odniesień do duchowego wnętrza. Cechą
powierzchowności jest koncentracja na „własnym ja”. To uniemożliwia miłość,
która potrzebuje głębokiego odniesienia do „ty cierpiącego”. Powierzchowna
radość jest tyko „radosną mgłą”, która krąży wokół własnego „ja” i unicestwia
możliwość relacji. Przy bliższym kontakcie „ty” nie doświadczy miłości, ale
egoizmu. Radosna mgła, z daleka lśniąca, w zetknięciu okaże się zimną mgłą.
Światowa radość, odcięta od żywego Boga, skazana jest na przemianę w wieczny
smutek.
Sprawy wyglądają zupełnie inaczej, gdy człowiek
opiera swe życie nie na swym „ja”, ale na Jezusie Chrystusie. Owocem takiej
postawy jest miłość w sercu, owocująca zdolnością do współodczuwania z
człowiekiem cierpiącym. Zarazem wybór Jezusa skutkuje wejściem na drogę
cierpienia, której znakiem są łzy bólu. Twarz żłobiona przez łzy jest w
naturalny sposób smutna. Jest to bycie z Jezusem, który woła w Ogrójcu: „smutna
jest moja dusza, aż do śmierci”. Istnieje tu mocne zespolenie z miłością i
głębokie odniesienie do „Ty cierpiącego”. To tłumaczy, dlaczego ludzie przeżywający
krzyżowy smutek potrafią dać konkret miłości.
Gdy nie ma uprzednich łez cierpienia i smutku,
nie ma miłości. Jak nie smucić się, gdy serce odbiera w sobie cierpienie ludzi
krzywdzonych i zabijanych? Ale ten smutek jest tylko czasowy. Jezus obiecuje,
że razem z Nim zło zostanie zwyciężone i nastanie wieczna radość. Na ziemi już
teraz możemy nieco jej smakować. Wspaniale, gdy ktoś ma jednocześnie radosną
twarz i miłujące serce, zespolone z Jezusem. Ale to już jest poziom świętości.
Tacy ludzie mają na twarzy uśmiech, ale w sercu cierpienie Chrystusa.
Pokornie warto pamiętać, że nieraz uśmiech wcale
nie jest znakiem głębokiej wiary w Jezusa, ale rezultatem światowej
powierzchowności i egoistycznym zachwytem nad sobą. Zarazem niejednokrotnie
smutna twarz jest znakiem miłującego serca. Jeszcze nie ma doskonałej radości
Zmartwychwstania, ale już jest realne zjednoczenie z Jezusem cierpiącym. Pan
przemieni to czasowe zasmucenie w radość, której już nikt „nie zdoła
odebrać”… Błogosławione łzy cierpienia, które są objawem miłującego
serca…
15 maja 2015 (J 16, 20-23)