„Nie mam dla kogo żyć”, to swoista definicja
bezsensu… „Żyję, bo ty żyjesz”, to skondensowany opis czystej radości
istnienia. Tak! Poczucie sensu życia łączy się ściśle z obecnością drugiego
człowieka. W ludzkim wnętrzu istnieje głębokie skierowanie ku innej osobie, dla
której podejmujemy codzienny trud. Największy wysiłek nie jest z reguły
motywowany swymi potrzebami, ale pragnieniem, aby kogoś najbliższego obdarować.
Rodzice poświęcają się bezgranicznie dla dobra dzieci. Małżonkowie nie szczędzą
sił, aby wzajemnie się uszczęśliwić. Przyjaciele największą radość odnajdują
nie w tym, że coś wspaniałego przeżyli, ale w tym, że mogą tym wzajemnie się
podzielić. Nawet praca zawodowa daje satysfakcję, że można innym służyć i
pomagać.
Człowiek jest istotą społeczną. Istnieje ogromna
ilość wielorakich relacji międzyludzkich. Ale oprócz ludzkiego świata istnieje
także świat rzeczy i przede wszystkim Świat Boski. W kontekście tych trzech
światów istnieją dwie diametralnie odmienne kwestie, które warto dogłębnie
medytować. Nie wystarczy sporadyczna refleksja, ale niezbędne jest nieustanne
„przeżuwanie”, które z jednej strony uchroni przed szponami bezsensownej
wegetacji, zaś z drugiej pozwoli odkryć i coraz bardziej smakować tego,
czym jest nadludzki sens.
Poważne zagrożenie łączy się z istnieniem dóbr
materialnych, których gromadzenie może stać się pozornym sensem życia. Gdy
materialne bogactwa stają się najważniejsze, wtedy także ludzie zaczynają być
traktowani jedynie jako przydatne rzeczy. Początkowo pasja bogacenia się
w całości pochłania świadomość. Ale po początkowym zachłyśnięciu się, poczucie
samotności i bezsensu zaczyna coraz bardziej doskwierać. Prawda jest bowiem
taka, że człowiek pozostaje jedynie sam, otoczony rzeczami. W tej logice nawet
nawiązywanie kolejnych relacji z ludźmi jest przeżywane jako powiększanie stanu
posiadania. Nie jest dziwne, że wówczas nawet przy wielkiej zewnętrznie liczbie
znajomych i „przyjaciół”, wewnętrznie dotkliwie drąży jakaś dziwna pustka.
W miłości występuje bezinteresowne
obdarowywanie, które generuje czyste uczucie: „Cieszę się, że mogę ci coś dać”.
W przypadku posiadania obdarowywany człowiek jest urzeczowiony i traktowany
jako własność. Występuje tu podskórnie tok rozumowania: „Skoro ja ci coś daję,
to znaczy, że ty jesteś z tego powodu mój”. Taki mechanizm prowadzi
nieuchronnie do tragicznych skutków. Człowiek tak naprawdę żyje tylko dla
siebie, co stopniowo przeobraża życie w egzystencję pełną niezadowolenia.
Totalnie inaczej wygląda sytuacja, gdy serce
otwiera się na Boski Świat. Chrześcijaństwo pięknie ukazuje, że doskonałym
wcieleniem tej rzeczywistości jest Jezus Chrystus, który jest jednocześnie
Bogiem i człowiekiem. Niesamowite konsekwencje wypływają z Jego obietnicy,
która zapisana jest w Ewangelii: „I każdy, kto dla mego imienia opuści dom,
braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i
życie wieczne odziedziczy” (por. Mt 19 23-30). Jest to zaproszenie, aby
odważnie zrezygnować z tego, co dotąd stanowiło sens życia, w odniesieniu do
bliskich osób lub rzeczy. Jezus nie namawia do tego, aby egoistycznie porzucić
kochane osoby lub nieodpowiedzialnie zmarnować posiadane rzeczy. Chodzi o
odejście, które motywowane jest miłością do Boga.
To właśnie w tej perspektywie pustelnik opuszcza
fizycznie świat ludzkich relacji, aby w samotności radykalnie skoncentrować się
tylko na Bogu. Powstaje wtedy „niemiłosierna pustka”, którą Jezus zgodnie z
daną obietnicą zaczyna wypełniać swą nieskończoną Obecnością. Pustka bez Boga,
to bezsens. Pustka z Bogiem to nad-sens. Owocem tego procesu jest także „po
stokroć” większa niż wcześniej duchowa obecność ludzi.
Rezygnacja i samotność, w odpowiedzi na Boże
wezwanie, wyzwalają totalnie nowe doświadczenie sensu. Źródłem tego
sensu jest życie dla Jezusa. Nieskończoność Chrystusa sprawia, że serce odczuwa
maksymalny poziom sensu. Jest to przedsmak Wieczności, w której wszystko, z
czego na ziemi zrezygnowaliśmy dla Chrystusa, bezgranicznie obficiej powróci i
już na zawsze będzie nas dogłębnie uszczęśliwiać…
18 sierpnia 2015 (Mt 19, 23-30)