Człowiek ma tendencję, aby opowiadać o doznanych krzywdach. Często występuje nawet swoisty automatyzm. Po zaistniałym czyimś grzechu, rzeczywistym bądź urojonym, od razu pojawia się krytyczny opis niewłaściwego zachowania, głośno wypowiadany. Dodatkowo wielki paradoks polega na tym, że najczęściej słuchaczem oskarżeń nie jest sprawca, ale jakaś inna, trzecia osoba.
Niestety, jest to sposób postępowania, który
wprowadza „toksyczny klimat”. Nie ma tu troski o prawdę i fundamentalne zasady
miłości. Taka sytuacja nie sprzyja rozwiązaniu problemu, ale jeszcze
bardziej pogłębia istniejące nieporozumienie. Bywa, że obiektywnie drobna
sprawa staje się zarzewiem poważnego konfliktu, w który zostają wplątane całe
rodziny bądź grupy interesów. W takim przypadku zawsze znajdą się intryganci,
którzy będą szukać sensacji i podgrzewać atmosferę poprzez „przyjacielskie
podszepty”. Wówczas pomiędzy dwiema osobami, zamiast sprawnego odzyskania
pierwotnej jedności, w miarę upływu czasu narasta obopólna wrogość i wzajemna
przepaść ulega sukcesywnemu pogłębianiu.
Aby niepotrzebnie nie komplikować życia, warto
stosować zasadę, do której zachęca Jezus: „Gdy twój brat zgrzeszy przeciw
tobie, idź i upomnij go w cztery oczy” (Mt 18, 15-20). „Upomnieć w cztery
oczy”, oto niezbędny pierwszy krok przed jakimkolwiek angażowaniem osób
trzecich. Ale to nie oznacza, aby spotkanie „w cztery oczy” było absolutnym
początkiem i natychmiastowym sposobem działania. Główny akcent w wypowiedzi
Jezusa dotyczył tego, aby nie zamieniać kolejności: najpierw „w cztery oczy”, a
dopiero potem ewentualnie skorzystać z pomocy innych osób, czy ostatecznie
zwrócić się do przedstawicieli władzy. Na szczęście, nieraz nawet taka osobista
rozmowa nie jest konieczna i może sprawić więcej złego niż dobrego, generując
problem, którego tak naprawdę wcześniej nie było.
Gdy mamy poczucie, że ktoś nam wyrządził
krzywdę, najlepszą pierwszą reakcją jest po prostu zatrzymanie się w samotnej
ciszy. Zewnętrzne milczenie i wewnętrzny dialog z Bogiem, oto zdecydowanie
najbardziej właściwa postawa, jeśli ktoś pragnie podążać drogą mądrej miłości,
minimalizując niepotrzebne kłopoty. Wyciszenie jest świetną ochroną przed
bezsensownym i szkodliwym zachowaniem, w którym dominują emocje, a nie prawda i
rozsądek. Jednocześnie początkowe „założenie kłódki na usta” ratuje przed
wypowiedzeniem niepotrzebnych słów. Co więcej, nawet jeśli dane słowa
obiektywnie są słuszne, aby przynieść dobry owoc, muszą być najpierw nasączone
modlitwą, pokojem serca i autentyczną troską o drugiego człowieka.
Po zaistnieniu myśli: „zgrzeszył/a przeciw
mnie”, samotne trwanie przed Bogiem przynosi wspaniałe rezultaty. Przede
wszystkim nieraz okaże się, że drugi człowiek nic złego wcale nam nie
wyrządził. Co więcej, to my swym zachowaniem sprowokowaliśmy zachowanie, z
którego potem nie byliśmy zadowoleni. Szatan takie epizody wykorzystuje,
aby w sercu człowieka wzbudzić myśli, które kogoś niesłusznie oskarżają. Boża
cisza jest super-środkiem, który usuwa te „diabelskie plamy”.
Następnie, mądry człowiek pamięta o tym, że nie
ma sensu robić z igły widły. Czasami, rzeczywiście doznaliśmy pewnej
niewielkiej krzywdy. Ale więcej dobra wyniknie z doraźnego przemilczenia,
aniżeli z rozmowy, która przy braku zrozumienia „o co nam chodzi”, może
wygenerować realny problem. Chodzi tu zwłaszcza o czyjąś epizodyczną
słabość, która nie odzwierciedla jakiegoś głębszego problemu.
Wreszcie, gdy po solidnej modlitwie dojdziemy do
wniosku, że „braterskie upomnienie” jest konieczne, wtedy zgodnie z zaleceniem
Jezusa trzeba je podjąć. Tym razem, dzięki uzyskanemu wyciszeniu, zdołamy
rozmawiać serdecznie, mając pokój serca. Dzięki temu, słowa upomnienia nie będą
formą ataku lub oskarżenia, lecz wyrazem pokornej troski i miłości. W takim klimacie
rozmowa „w cztery oczy” zyskuje najwyższe prawdopodobieństwo wzajemnego
zrozumienia i porozumienia. Najczęściej fiasko takich rozmów nie jest bowiem
spowodowane treścią wypowiedzi, ale agresywną i pouczającą formą. Niech,
w zależności od woli Bożej, cisza pomaga nam milczeć lub mówić spokojnie,
mądrze i z miłością…
12 sierpnia 2015 (Mt 18, 15-20)